Gdy umierał na skutek zarazy, która nawiedziła Rzym, a jego samego dopadła w czasie, gdy pomagał chorym, odwiedził go w jego celi przełożony.
Gdy umierał na skutek zarazy, która nawiedziła Rzym, a jego samego dopadła w czasie, gdy pomagał chorym, odwiedził go w jego celi przełożony. „Cóż porabiamy, bracie Alojzy?” zapytał prowincjał, próbując lekkością tego pytania zamaskować swój niepokój o stan chorego. Odpowiedź, którą usłyszał z ust dzisiejszego patrona, mocno go jednak zaskoczyła: „Idziemy, ojcze”. „Tak? A dokąd?”, postanowił drążyć temat. „Do Nieba” – odparł młody jezuicki kleryk - „Mam nadzieję w miłosierdziu Boskim, że dziś jeszcze tam będę”. Można by uznać te słowa za sporą nonszalancję ze strony Alojzego Gonzagi, gdyby nie to, że jak powiedział, tak się stało, a my wspominamy go dzisiaj jako świętego. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że do dnia swojej śmierci, który w jego przypadku miał miejsce 21 czerwca 1591 roku, przygotowywał się całe swoje 23-letnie życie, a zaczął jeszcze przed swoim narodzeniem. Jak to możliwe? Bo narodziny tego władcy księstwa Mantui stanęły pod sporym znakiem zapytania z powodu komplikacji w czasie ciąży. Zdesperowana matka ślubowała zatem pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Loretto, jeśli odzyska zdrowie i urodzi szczęśliwie, a sam Alojzy został ochrzczony jeszcze w jej łonie z powodu zagrożenia życia. Na świat przyszedł już więc jako Boże dziecko i pozostał nim aż do swojej śmierci. Wbrew pokusom rodzinnej fortuny, władzy, czy rycerskiej chwały, jedynym sztandarem pod którym chciał służyć i umierać pozostał sztandar Chrystusa we wspólnocie jezuitów.