"Talerz skrzywdzonych" to wyjątkowy dar, jaki biskupi zebrani na Jasnej Górze otrzymali dziś od Tośki Szewczyk. "Nie uratujecie autorytetu Kościoła bez nas, nieumarłych. Tak jak my potrzebujemy Was – do sprawowania sakramentów, do pomocy Piotrowi, do dbania o diecezje, do rozliczenia się z grzechami ludzi Kościoła – tak Wy potrzebujecie nas" - napisała niedawno w liście do hierarchów. "Najbardziej zależy mi na tym, żeby Kościół hierarchiczny w końcu zaczął rozmawiać z Kościołem cierpiącym" - wyjaśnia w rozmowie z KAI.
Tośka Szewczyk jest autorką książki "Nie umarłam. Od krzywdy do wolności", w której przejmująco i pięknie opisuje trudny proces zdrowienia po doznanej w dzieciństwie krzywdzie, ale także opowiada jak odnaleźć się w Kościele po doświadczeniu strasznych zranień właśnie ze strony duchownych i kościelnego systemu.
W minionym tygodniu przesłała polskim biskupom list. "Nie uratujecie autorytetu Kościoła bez nas, nieumarłych. Tak jak my potrzebujemy Was – do sprawowania sakramentów, do pomocy Piotrowi, do dbania o diecezje, do rozliczenia się z grzechami ludzi Kościoła – tak Wy potrzebujecie nas" - napisała.
Dziś, podczas Zebrania Plenarnego KEP na Jasnej Górze, jeden z biskupów przekazał hierarchom wyjątkowy dar - przygotowany przez artystów według projekty Tomasza Biłki OP talerz. We wspomnianym liście Tośka Szewczyk tak tłumaczy symbolikę: "Talerz jest czarny, z białymi kolcami skierowanymi w stronę jedzącego. Nie da się z niego jeść – choć wydawałoby się, że to przecież podstawowa funkcja, jaką powinien spełniać. Tak właśnie jest w naszym życiu – ból sprawia, że sprawy z pozoru zwyczajne i powszednie stają się nie do udźwignięcia, a samo przeżycie zdaje się wyczynem. Kolce są na talerzu porozkładane nierównomiernie. Mogą zaskoczyć. My też często nie wiemy, kiedy na nowo zaboli. Kiedy znów nadziejemy się na kolec, rozdrapujący stare rany. Kolor kolców też jest dla mnie nie bez znaczenia – ranią nas przecież non stop ludzie, którzy powinni być czyści i uświęceni. Najtrudniejsze jest jednak to, że to jedyny talerz, jaki mamy – nie mamy szans na drugie, niepołamane życie".
– Najbardziej zależy mi na tym, żeby Kościół hierarchiczny w końcu zaczął rozmawiać z Kościołem cierpiącym. Żeby nie wypowiadano się o nas ponad naszymi głowami, żeby nie korzystano z nas po to, by chwalić siebie. Tak będzie się działo tak długo, jak biskupi będą uciekali od relacji z nami. Jeśli nie będą chcieli autentycznie nas wysłuchać, ciągle będą milczeć tam, gdzie trzeba krzyczeć. Jeśli nie pozwolą, żeby ich wrażliwość ewoluowała w relacjach z nami, będą wydawać komunikaty, które obok wrażliwości nawet nie przechodziły – mówi KAI Tośka Szewczyk.
Zobacz też:
Wyjaśniając motywacje podkreśla, że w inicjatywie nie chodzi o krytyczne nawiązanie do niedawnego gesty ukraińskich biskupów: "Zdecydowaliśmy się na gest wręcz absurdalny, bo cała sytuacja jest absurdalna. Jak to w ogóle brzmi: żeby prosić biskupów o odrobinę wrażliwości, skrzywdzeni musieli wysłać im talerz?! A jednak w takiej właśnie jesteśmy sytuacji. Talerz w żadnej mierze nie jest próbą wykpienia gestu Episkopatu Ukrainy – ten był ważny, potrzebny. Odnosimy się do niego z szacunkiem".
– Nasz talerz jest absurdalnym sposobem pokazania biskupom, co z nami robi ich milczenie. Tak genialnie zaprojektował go o. Tomek Biłka, tak też wykonały go artystki z pracowni „Bosu”. Kiedy patrzę na niego, czuję swoje własne rany – o wiele bardziej te zadane przez ludzi Kościoła w procesie dążenia do sprawiedliwości, niż te pierwotne, zadane przez sprawcę – dodaje.
Publikujemy list Tośki Szewczyk do polskich biskupów:
13.11.2023 r.
Bracia,
Od marca tego roku nazywam się Tośka Szewczyk. To właśnie wtedy Więź zdecydowała się opublikować mój list do samej siebie w związku z zamieszaniem wokół Jana Pawła II. Pod tym imieniem i nazwiskiem wydałam później książkę „Nie umarłam. Od krzywdy do wolności”. Jako nastolatka byłam ofiarą przemocy seksualnej, emocjonalnej i duchowej. Sprawcą był ksiądz katolicki. Dziś jestem wolną kobietą, zaangażowaną w działania Kościoła, który głęboko kocham – choć o tę miłość często muszę się mocować.
Zdecydowałam się napisać do Was list nie tyle jako owieczka, która potrzebuje pasterskiej opieki, co raczej jako córka Boga. Ta godność sprawia, że chcę stanąć z Wami jak równy z równym – nie wywyższając się, ani nie kurcząc – i podzielić się z Wami kawałkiem serca.
Było sporo osób, które odradzały mi pisanie tego listu. Mówili: Tośka, nie rób sobie nadziei. To są politycy. Nic to nie da. Uparłam się. Owszem, nie mam żadnej wiary w prowadzoną przez Was politykę. Wierzę jednak w Wasze człowieczeństwo i w Wasze kapłaństwo. Wierzę, że wciąż jesteście w stanie pozwolić na to, żeby Wasze serca rozdarło to, co rozdziera serce Boga.
Nie będę się tu wyżywać. Chcę raczej wyciągnąć do Was rękę.
PRZEGRALIŚMY Z PAPIEŻEM?
Pozwólcie, że zacznę krótko od opowiedzenia Wam o momencie, w którym po raz pierwszy podpisałam się jako Tośka. Było to 14 marca 2023 r – w epicentrum zamieszania związanego z wizerunkiem Jana Pawła II. Mieliście wówczas zebranie plenarne, w wyniku którego wydaliście oświadczenie na temat Papieża. Dlaczego w tamtej chwili napisałam list do samej siebie? Bo nie napisał do mnie żaden z Was.
Drodzy Bracia, w dokumencie Marcina Gutowskiego, oprócz znalezionych przez niego źródeł, co do jakości których przedstawiliście wątpliwości, pojawiają się głosy skrzywdzonych. Mając w głowie te właśnie głosy czytałam oświadczenie przewodniczącego KEP, a następnie oficjalne stanowisko KEP. W żadnym z tych dokumentów nie było ani słowa o tych osobach, wypowiadających się po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat.
Dlaczego? Pomyślałam o dwóch możliwych powodach: (1) Było to na tyle nieważne, że nie zostało uwzględnione w żadnym z tych oświadczeń, (2) Zostało to uwzględnione w zdaniach o atakach na Jana Pawła II (skrzywdzeni wylądowali tym samym w jednym koszu z dziennikarzami, hejterami, tajnymi współpracownikami SB itd.). Nie mam pojęcia, która z tych dwóch perspektyw jest dla mnie gorsza.
Chciałabym przywołać dwa cytaty z wymienionych przeze mnie oświadczeń aby przedstawić absurd zaistniałej sytuacji:
Wierni jego (papieża) wskazaniom, (…) czujemy się zobowiązani, aby wszystkich zranionych poprzez ludzi Kościoła wysłuchać i przyjść im z konkretną pomocą.
Wraz z publikacją dokumentu Franciszkańska 3 wielu nam, skrzywdzonym, na nowo zachwiały się fundamenty. Tak już czasem mamy - kiedy okazuje się, że w Kościele, w którym poczuliśmy się znowu choć trochę bezpiecznie, wybuchają kolejne afery, rozpadamy się w drobny mak. W kontekście zdania, które skierowaliście wówczas do Kościoła, chcę zadać pytanie każdemu z Was z osobna: czy zanim zacząłeś, Bracie, pisać apel w obronie Jana Pawła II, zadzwoniłeś lub napisałeś do skrzywdzonych z Twojej diecezji, żeby sprawdzić, jak się czują? Kto z Was decyduje się na osobistą relację z nami, wykraczającą poza stosowane wobec nas przepisy? Czy broniąc wtedy Papieża broniłeś też nas?
Jeśli osobiste napisanie smsa lub telefon do skrzywdzonych były trudne, dlaczego nie zechcieliście, obok oświadczenia na temat świętości Jana Pawła II (w którą, nota bene, zupełnie nie wątpię), skierować – jako cały Episkopat - choć kilku zdań do nas? Nie o nas, ale właśnie – do nas? Lub chociaż do skrzywdzonych występujących w dokumencie Gutowskiego?
To właśnie poczynając od decyzji Jana Pawła II, Kościół podjął zdecydowany wysiłek powołania struktur i opracowania jednoznacznych procedur, by zapewnić bezpieczeństwo dzieciom i młodzieży, należycie ukarać winnych przestępstw seksualnych, a przede wszystkim wspomóc osoby skrzywdzone.
Czasem odnoszę wrażenie, że ktoś umówił się nad naszymi głowami, że procedury, które Kościół ma obecnie wypracowane, są dobre i że można się już nimi chwalić... nie pytając zupełnie o zdanie nas, którzy przez te procedury musimy się przebić. Nie. Nie jest dobrze. Ale nie mamy okazji tego powiedzieć, bo nikt nas o to nie pyta. Kiedy chwalicie Kościół za tak zawodne procedury, mam poczucie, że znowu jestem używana. Stanowię dobry PRowy argument - nie ma w tym jednak ani grama mojej podmiotowości.
Ze sprawy Jana Pawła II wyszłam więc z ogromnym żalem z powodu zupełnego pominięcia nas w Waszej narracji, a jedynie użycia argumentu, jakim jesteśmy, aby obronić dobre imię Kościoła. Chcę jednak być sprawiedliwa. Pojawiło się wówczas również światełko nadziei – zapowiadana przez Prymasa komisja do spraw zbadania przeszłych przypadków wykorzystania seksualnego w Kościele. Czekałam więc, podobnie jak wielu nieumarłych, na czerwcową sesję plenarną, zgodnie ze słowami z konferencji prasowej:
Jesteśmy na etapie decyzji, które będziemy przedstawiać księżom biskupom. Mamy małą radę w maju, potem zebranie plenarne w czerwcu – zostaliśmy zobowiązani do pracy żeby jakoś konkretnie to przedstawić.
PRZEGRALIŚMY Z KOPERNIKIEM?
Jakże wielkie było nasze zdziwienie, kiedy w podanym do publicznej wiadomości porządku obrad czerwcowej sesji plenarnej KEP nie znalazł się temat komisji. Nie było go również w sprawozdaniach przedstawianych każdego dnia, ani w końcowym podsumowaniu (oczywiście zauważyłam, że po wszystkim głos na temat komisji zabrał Ksiądz Prymas – z naszej perspektywy jest to jednak głos pojedynczego człowieka, a nie głos Episkopatu, skoro w komunikatach publikowanych w imieniu tegoż takich informacji nie ma).
Jednocześnie w materiałach prezentowanych w mediach społecznościowych KEP dostawaliśmy informację o tym, że pomodliliście się o zbawienie Mikołaja Kopernika i że… dostaliście talerz. Piękny, kolorowy talerz, przekazany Wam przez biskupa kijowsko-żytomierskiego w ramach podziękowania za troskę okazaną przez Kościół w Polsce Narodowi ukraińskiemu.
Nie chcę być źle zrozumiana – talerz nie jest tu nic winien. Uważam wręczenie go za ważny gest.
Myślę jednak, że nie trzeba wiele aby wyobrazić sobie nas, czekających w napięciu na informację na temat tak bardzo bolesny, którzy jesteśmy zamiast tego bombardowani zdjęciami talerza w wielu ujęciach. Zarówno to, jak i kilka z rzędu informacji o modlitwie za zbawienie Kopernika, w zestawieniu z zupełnym milczeniem na temat komisji, było jak kolejny kubeł zimnej wody na głowę.
JAK JEST MIĘDZY WAMI?
Kiedy już otrzepałam się z tego doświadczenia, udało mi się porozmawiać z kilkoma z Was na temat zarówno tej, jak i wcześniejszych sesji plenarnych. Oczywiście zachowam w sercu to, z kim rozmawiałam – myślę, że przywołanie ich nazwisk tutaj mogłoby bardzo im zaszkodzić.
W rozmowach o sesjach plenarnych mówiliście o „grupie u władzy”, o pierwszym rzędzie, który czasem może coś powiedzieć, o grupie cynicznej, a nawet cichej „loży szyderców” i o całej reszcie, która ze względu na swój ograniczony wpływ czuje, że jedyną jej rolą jest podniesienie ręki podczas głosowania. Wspominaliście o tym, że na poziomie Episkopatu w zasadzie nie da się podjąć ważnych, przełomowych decyzji. O zmęczeniu i beznadziei tych, którzy próbują (lub próbowali kiedyś) coś zmienić.
To tylko niektóre z Waszych słów. Czy mówicie o tym ze sobą jawnie, na spotkaniach KEP? Nie wiem. Wiem jednak, że zgodność i jednomyślność, jaką pokazujecie „na zewnątrz”… nie działa. Jak to określiła Monika Białkowska, skutkuje ona w zasadzie tylko tym, że tworzycie doskonale obojętne listy do wiernych – bo tylko na doskonałą obojętność jesteście w stanie zgodzić się wszyscy. Słyszałam jak niektórzy z Was przypisywali taką „zgodność” działaniu Ducha Świętego – pewnie i tak czasem jest. Jednak czy to na pewno Duch Święty prowadzi Was do milczenia o sprawach ważnych?
Czy na pewno Duch Święty jest źródłem „jedności” między Wami, jeśli prowadzi ona do przemilczenia na szerszym forum słów niezgodnych z nauką Kościoła, które niektórzy z Was wypowiadają w swoich diecezjach? Od kogo jak nie właśnie od reszty Episkopatu wierni potrzebują wówczas jasnego sprzeciwu, nazwania rzeczy po imieniu, wyprostowania – publicznie – tego, co publicznie zostało zakrzywione przez ich biskupa diecezjalnego? Jak przemilczenie takich wydarzeń można nazywać jednością pochodzącą od Ducha Bożego? I czy pytaliście Ducha Bożego, co On na to?
Kochani Bracia, jak Wam się czytało pytanie, zawarte w Instrumentum Laboris: Jak możemy stać się Kościołem, który nie ukrywa konfliktów i nie boi się zachować przestrzeni dla niezgody? Jak to się ma do Waszej pozornej zgody i do uwag co do Waszego funkcjonowania wypowiadanych jedynie po kątach?
Swoją drogą… nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale administratorzy Waszego oficjalnego profilu na Facebooku żarliwie wyłączają możliwość komentowania wrzucanych przez siebie postów na temat działań Episkopatu. Nie znam drugiego profilu na tej platformie, który robiłby to tak skutecznie. Ludziom pozostaje więc reagować za pomocą emotikonek (tego chyba nie da się wyłączyć). Moje reakcje od marca zawierały w sobie głównie smutek i złość, jednak w zamian za jakąkolwiek aktywność Facebook obdarzył mnie… odznaką lidera wśród fanów Konferencji Episkopatu Polski. Jest to niezła metafora tego, jak zdarza mi się czuć w próbach wyrażania swojego zdania i szukania własnego miejsca w Kościele. Nieważne, co powiem – i tak ostatecznie okaże się, że wszystko jest świetnie.
POTRZEBUJECIE NAS
Ośmielę się to napisać: Nie uratujecie autorytetu Kościoła bez nas, nieumarłych. Tak jak my potrzebujemy Was – do sprawowania sakramentów, do pomocy Piotrowi, do dbania o diecezje, do rozliczenia się z grzechami ludzi Kościoła – tak Wy potrzebujecie nas. Potrzebujecie przestać mówić o nas, a zacząć do nas i z nami. Potrzebujecie relacji z nami. Potrzebujecie naszej wrażliwości, naszych doświadczeń, naszej obecności.
Po to właśnie powstał ten list. Żeby wyciągnąć do Was rękę i zaprosić do relacji. Nie do tworzenia kolejnych struktur, nie do wspólnej pracy, ale do jakiejkolwiek bliskości. Tylko z bliskości z poranionymi nauczycie się wrażliwości.
Mam też nadzieję, że ten list okaże się dla niektórych z Was pierwszą okazją, aby z tej wrażliwości zaczerpnąć. Że ci z Was, którzy do tej pory milczeli (czy to na spotkaniach Episkopatu, czy w przestrzeni publicznej), przystaną na chwilę przy powodach swojego milczenia. Że zobaczycie, że cisza nie jest nam obojętna. Że przestaniecie pozwalać sobie na ucieczkę w ironię i cynizm. I że w końcu rąbniecie pięścią w stół.
PREZENT W DESPERACJI
I ostatnia sprawa. Ponieważ po ostatniej sesji plenarnej można było odnieść wrażenie, że otrzymany przez Was talerz spowodował wiele pozytywnych reakcji, chciałabym podarować Wam przygotowany przez dobrych ludzi… talerz skrzywdzonych. Może taki sposób powiedzenia Wam, że jesteśmy tu i że to ostatni moment żeby nas usłyszeć, będzie skuteczny?
Nie mieliśmy niestety dostatecznego budżetu aby wysłać każdemu z Was osobne naczynie. Pozwólcie więc, że w tym liście zamieszczę sam jego opis, zaś talerz właściwy przyjedzie na sesję plenarną dzięki odwadze jednego z Was. Dzieło zaprojektowane zostało przez Tomasza Biłkę OP, a jego wykonaniem zajęły się Anna Bogdanowicz i Zuzanna Surma z Pracowni „Bosu”. Talerz jest czarny, z białymi kolcami skierowanymi w stronę jedzącego. Nie da się z niego jeść – choć wydawałoby się, że to przecież podstawowa funkcja, jaką powinien spełniać. Tak właśnie jest w naszym życiu – ból sprawia, że sprawy z pozoru zwyczajne i powszednie stają się nie do udźwignięcia, a samo przeżycie zdaje się wyczynem. Kolce są na talerzu porozkładane nierównomiernie. Mogą zaskoczyć. My też często nie wiemy, kiedy na nowo zaboli. Kiedy znów nadziejemy się na kolec, rozdrapujący stare rany. Kolor kolców też jest dla mnie nie bez znaczenia – ranią nas przecież non stop ludzie, którzy powinni być czyści i uświęceni. Najtrudniejsze jest jednak to, że to jedyny talerz, jaki mamy – nie mamy szans na drugie, niepołamane życie.
Symbol ten nie jest w żaden sposób – i bardzo to dla mnie ważne, żeby to wybrzmiało – próbą wykpienia czy żartu z gestu Episkopatu Ukrainy. Gest ten uważam za dobry, potrzebny i budujący. Nie ośmieliłabym się w ten sposób komentować relacji polsko-ukraińskich – nie mam do tego ani prawa, ani kompetencji. Moja decyzja o wysłaniu talerza jest raczej próbą symbolicznego komentarza w stosunku do milczenia, jakim jesteśmy jako skrzywdzeni obdarzani przez KEP. Istnieje podobno duńskie powiedzenie, które w dosłownym tłumaczeniu brzmi: “zamilczeć kogoś na śmierć“. Talerz to symbol tego, o czym do nas milczycie. Do czego to milczenie nas doprowadzi? Boję się tego pytania.
Bracia, nasz Bóg ustami Izajasza woła: Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Skoro Bóg ciągle czyni rzecz nową, to co czyni dzisiaj? Do czego jako Kościół jesteśmy zaproszeni? Czy każdy z Was jest pewien, że - walcząc lub milcząc - stanął po właściwej stronie?
Pozostaję Waszą siostrą.
Tośka Szewczyk