Na początku posługi jałmużnika papieskiego usłyszał od Franciszka: „Będzie ci bardzo ciężko, ale potem będziesz w środku Ewangelii. Zobaczysz, że to jest najpiękniejsza część życia chrześcijańskiego, bycie z ubogimi”. – I tak właśnie jest – mówi „Wierze” kard. Konrad Krajewski.
Beata Zajączkowska: Po co nam Światowy Dzień Ubogich?
Kard. Konrad Krajewski: Po to, jak przypomina w tym roku papież Franciszek, byśmy nie odwracali wzroku od ubogich. To jest bardzo ważne przesłanie: byśmy byli wrażliwi, nawet gdy nie możemy pomóc, byśmy nie byli obojętni. Bo przeciwwagą miłości jest obojętność. I to jest chyba najgorsze, co by się nam mogło zdarzyć. Pamiętamy ubogiego, który leżał pod schodami człowieka bardzo bogatego i on nie zorientował się, że ten ubogi był dla niego. Myślę, że Ojcu Świętemu chodzi właśnie o to, byśmy zauważyli tych, którzy są wokół nas, którzy żyją na naszych klatkach schodowych, przed naszymi domami. I byśmy nie byli obojętni. Już samo to sprawi, że będziemy w stanie im pomóc.
O kim mamy pamiętać w tym dniu, czy tylko o ludziach bezdomnych, bo to właśnie oni usiądą do stołu z Franciszkiem w Auli Pawła VI?
W Watykanie do obiadu z Ojcem Świętym kolejny już raz usiądą przede wszystkim ludzie żyjący na ulicy, ponieważ bezdomność stanowi poważny problem w Wiecznym Mieście. Na ulicach Rzymu mieszka osiem tysięcy osób. Będą też pomagający im wolontariusze. W sumie ok. 1,2 osób. Jednak ubóstwo ma różne oblicza w zależności od miejsca i szerokości geograficznej. Są to osoby starsze borykające się nie tylko z problemami materialnymi, ale przede wszystkim z samotnością, rodziny nie mogące związać końca z końcem, uchodźcy. Tam, gdzie jest Kościół, gdzie jest wspólnota, gdzie jest parafia, gdzie jest biskup, gdzie są zakony, zawsze powinno być miejsce dla ubogich.
Jak Dykasteria ds. Posługi Miłosierdzia przygotowywała się do tego dnia?
W sposób bardzo praktyczny. Wydłużyliśmy godziny pracy przychodni przy placu św. Piotra, gdzie na potrzebujących czekają lekarze różnych specjalizacji. Kiedy zaczynaliśmy osiem lat temu mieliśmy jednego lekarza-wolontariusza, teraz jest ich sześćdziesięciu. To dodaje też odwagi innym, że rzeczy, które wydawałoby się niemożliwe do realizacji da się przeprowadzić. Codziennie pomagamy tam ok. 70 ubogim, szczególnie bez dokumentów. W ostatnim czasie liczba ta jednak zaczyna rosnąć za względu na postępujący we Włoszech kryzys i ubożenie społeczeństwa. Przychodzący do nas ludzie nie tylko mają robione podstawowe badania krwi czy USG, ale otrzymują też bezpłatnie leki z apteki watykańskiej. Jeśli jest potrzeba hospitalizacji staramy się to załatwić od ręki dzięki sieci współpracy z różnymi szpitalami i klinikami jakie w ciągu lat nawiązaliśmy.
Przy przychodni Matki Miłosierdzia działającej w cieniu słynnej Kolumnady Berniniego działa też łaźnia i jest fryzjer…
Żadnych planów nie robimy z ołówkiem w ręku przy stole. Konkretne potrzeby wołają o konkretne rozwiązania i tak właśnie działamy. Kierowana przeze mnie dykasteria stara się pracować w Jezusowej optyce „dziś”. Bardzo mnie cieszy, że papież chciał, by to miejsce dla ubogich powstało właśnie przy samym placu św. Piotra a nie gdzieś z tyłu, w ukryciu. Chciał w ten sposób dać przykład i pokazać, jak bardzo bezdomni są ważni w Kościele, jak bardzo jesteśmy w środku Ewangelii, kiedy zajmujemy się nimi i żebyśmy mieli odwagę oddawać im najlepsze miejsca, a nie te, które nam zbywają. Ten przykład idzie w świat. Ostatnio byłem w Turynie, gdzie w samym centrum miasta otworzyliśmy dwie pralnie papieża Franciszka. Jedna przeznaczone jest dla ubogich rodzin a druga dla bezdomnych. Pralnie powstały też w innych miastach, a przy wielu rzymskich parafiach udało się wygospodarować miejsce na jeden, dwa prysznice. Nam się czasem wydaje, że ubogim wystarczy dać parę groszy, bułkę, czy nawet coś do picia. Natomiast gdy jest się z nimi, to jest zupełnie inaczej. Okazuje się, że nie mają dostępu do sanitariatów, nie mają dostępu do pryszniców, nie mają dostępu do wody, do pralni. Bo jeśli nawet takie punkty gdzieś są, to oni nie mają z czego za to zapłacić. Cieszy mnie więc bardzo to, że przez te wiele lat nie odwracaliśmy od nich wzroku, tylko uczyliśmy się jak im pomagać, że nie pomagam im tym, co mi zbywa lub jak mnie się wydaje, że należy im pomóc. Tylko będąc blisko nich, będąc z nimi widzę co oni potrzebują. Myślę, że nauczył nas tego papież Franciszek.
Czy Ojciec Święty dopytuje o to, jak w Biurze Dobroczynności pomagacie ubogim?
Tak, ale robi to w sposób nietypowy i nie pyta się o liczby, nie pyta o pieniądze, ile wydaliśmy. Natomiast pyta np. czy mają opiekę duchową. Bardzo łatwo jest zaspokoić potrzeby finansowe, ekonomiczne, żywnościowe czy nawet sanitarne a zapomnieć o duchu. Potrzebami fizycznymi zajmuje się przecież wiele organizacji miejskich czy ogólnokrajowych, my, co nam przypomina papież, nie możemy zapomnieć też o stronie duchowej człowieka. Stąd pyta mnie, czy mówimy im o Ewangelii, czy mówimy o swojej wierze, czy ich spowiadamy i czy dzielimy się z nimi swoimi przeżyciami religijnymi.
Jak ta troska o ducha wygląda w praktyce?
Przede wszystkim z nimi jesteśmy i zawsze mamy czas na rozmowę. Osobiście, na ogół we wtorki i czwartki, zapraszam bezdomnych do siebie do domu na obiad. Jest to ok. szesnastu osób, które mieszkają wokół placu św. Piotra. Taki posiłek zaczynam zawsze modlitwą i mówię im, żeby każdy się modlił tak, jak potrafi, zgodnie ze swoją religią, bo przecież wśród nich są np. muzułmanie, są też i ci, którzy nie wierzą. Na ogół odmawiam modlitwę „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś z nich nie wstał do tej modlitwy. Jeśli nawet się nie modlił, to przez pochylenie głowy okazywał swój szacunek. I to są takie małe gesty, takie małe kroki. Potem już podczas posiłku rozmawiamy o wielu rzeczach. Bardzo często mnie pytają, dlaczego zostałem księdzem i dlaczego tak a nie inaczej żyję. Proszę pamiętać, że Eucharystia powstała przy posiłku więc to są takie nasze rozmowy ewangeliczne. Ja nikogo nie nawracam, tylko mówię jak ja wierzę. I jeśli dla nich jest to jakąś wartością, jeżeli widzą, że z tego powodu staram się być dobrym człowiekiem, to już wtedy pociąga.
Czy wśród bezdomnych, którym pomagacie jest wielu Polaków?
Z każdym rokiem jest ich coraz mniej. Ostatnio trzem z nich pomogliśmy wrócić do Polski. Kupiliśmy bilety na samolot, wiem, że dotarli. Potem bywa różnie. Po latach nie każdy ma jeszcze więź z rodziną, która chciałaby taką osobę z powrotem przyjąć. Znajdujemy im pomoc w noclegowaniach czy przy domach zakonnych. Niestety w przeciwieństwie do innych nacji, za wyjątkiem może Rumunów, główną przyczyną bezdomności naszych rodaków jest alkoholizm. Proponujemy im odtrucie i inną wszelką potrzebną pomoc. Pijanych do naszej watykańskiej noclegowni nie przyjmujemy, ale z chorobą alkoholową już tak. Nie każdy potrafi i chce zmienić życie. Wielu bezdomnych umiera na ulicy. W swym liście na Światowy Dzień Ubogich papież przypomina, że „Tobiasz wyszedł na ulicę i wiedział, że trzeba pochować bezdomnych”. Bardzo mało ludzi zdaje z tego sprawę, że szczególnie ci, którzy umierają na ulicy, także po śmierci potrzebują naszej pomocy, bo inaczej procedury biurokratyczne mogą trwać nawet latami, co uniemożliwia pochówek. We współpracy ze Wspólnotą św. Idziego pomagamy skompletować potrzebne dokumenty i organizujemy im godny pogrzeb. To ważny uczynek miłosierdzia.
Ma Ksiądz Kardynał jakieś jeszcze marzenie do zrealizowania, gdy chodzi o watykańską pomoc ubogim?
Na ogół nie mam planów rocznych czy pięcioletnich. Działam w trybie – na dziś. Jeżeli wstaję i widzę, że w Rzymie od rana pada, to chcę zrobić wszystko, żeby im ułatwić ten dzień, bo dla naszych bezdomnych nie ma gorszej pogody niż deszcz. Jedziemy wtedy natychmiast do Muzeów Watykańskich i bierzemy wszystkie parasole zostawione przez turystów, a jest ich nieraz parę tysięcy i rozwozimy po różnych ośrodkach, żeby im ulżyć tego dnia. Więc ja staram się żyć dniem dzisiejszym i reagować na to, co niesie każdy dzień. Jeżeli wiem, że zmarł jakiś ubogi, będę robił wszystko, żeby on nie przebywał w miejskich lodówkach parę miesięcy, bo takie są procedury, tylko żeby czym prędzej odbył się pogrzeb i to pogrzeb godny biednego, czyli w sposób bardzo uroczysty. Więc nie mam planów dalekosiężnych. Mam takie codzienne, takie najbliższe. Jeżeli wiem, że ktoś bardzo potrzebuje pomocy lekarskiej, to przez cały dzień robię wszystko, żeby mógł się znaleźć w szpitalu, bo wiem, że jak sam pójdzie na pogotowie, to będzie czekał 24 godziny i nie będzie przyjęty. Natomiast są takie możliwości, żeby to oczekiwanie bardzo skrócić i żeby bezdomny był szybko przyjęty, a czasem operowany tego samego dnia.
Ta praca byłaby niemożliwa bez wolontariuszy. Tylko przez waszą przychodnię i łaźnie przewija się ich ok. tysiąca miesięcznie. Ta posługa ich zmienia?
Codziennie modlę się za wolontariuszy, ponieważ oni są tak pięknymi osobami. Bardzo często nie dorastam do nich, bo oni przez kontakt z biednymi naprawdę stają się piękni, stają się bardzo wrażliwi, są bardzo delikatni. Bardzo często zmieniają zupełnie swój charakter, który na początku był w tonie: co tu robisz, idź do pracy, wracaj do domu, wracaj do swojego kraju. Dzisiaj to są zupełnie inni ludzie, którzy poprzez zaprzyjaźnienie się z ubogimi i poświęcenie im swojego czasu zmieniają zarówno ubogich, jak i samych siebie. To wypełnienie słów, które usłyszałem od Franciszka, gdy zaczynałam swoją posługę papieskiego jałmużnika. Powiedział mi: „Na początku będzie bardzo ciężko, ale potem będziesz w środku Ewangelii. Zobaczysz, że to jest najpiękniejsza część życia chrześcijańskiego, bycie z ubogimi”.
I tak jest. I dlatego nasi wolontariusze są tak piękni. Proszę zobaczyć, że nasze ambulatorium zaczynaliśmy z jednym lekarzem, a dzisiaj mamy 60 lekarzy prawie ze wszystkich rzymskich szpitali, którzy są wolontariuszami i pracują tutaj dla ubogich, bo wiedzą, że także i oni stają się dzięki temu lepsi.