Przyjaciółka św. Jana Pawła II, doktor nauk medycznych, ocalona z Ravensbrück, niestrudzona obrończyni życia, odeszła w wieku 101 lat.
Raczej nie zdobyłaby tytułu mistrzyni dyplomacji – mówiła wprost, bez ogródek, jej świat był czarno-biały. W kontakcie nie była łatwa, choć ci, którzy znali ją bliżej, wiedzieli, że pod szorstką powierzchownością kryło się wrażliwe wnętrze. A jednak wzbudzała powszechny szacunek, a spotkania z drobną staruszką do końca przyciągały młodych ludzi, pragnących jasnych, czytelnych wskazówek, jak dobrze przeżyć życie, zbudować trwałe małżeństwo i nie zmarnować ani jednej chwili. Jej sposób na dotarcie do słuchaczy? Zamiast straszyć złem i jego konsekwencjami, ukazywała piękno miłości. „Przestańcie się czepiać zbrodni – pokażcie, jakie jest życie bez zbrodni. Pokażcie wartości: wielodzietną rodzinę, szczęśliwą. Ludzi, którzy nie obnażają swego ciała, tylko je szanują. Dawać świadectwo prawdzie i pięknu, a nie ciągle grzebać się w grzechach” – zachęcała dziennikarzy.
O tym, że zostanie lekarzem, zdecydowała, kiedy zdawało się, że jej młode życie dobiega końca – w Ravensbrück, do którego trafiła jako młoda, pełna ideałów dziewczyna zaangażowana w lubelską, harcerską siatkę konspiracyjną. W obozie spędziła aż cztery lata, poddawana okrutnym eksperymentom medycznym. Jako numer 7709 doczekała wyzwolenia i choć wyczerpana chorobą głodową, nie miała sił nawet ruszyć ręką, to pragnienie życia było w niej silniejsze. Po latach wspominała: „Pewnego dnia przyszedł jakiś mężczyzna, rozciął wielkimi nożycami kolczaste druty, jakimi był otoczony ten mały obozik, i zawołał: Dziewczęta, jesteście wolne!. Na co towarzyszący mu drugi człowiek powiedział: Ty głupi, czego się drzesz? To trupiarnia!. A ja właśnie żyłam i myślałam. I leżąc tam z zimnym trupem Cyganki, postanowiłam, że skończę medycynę. Brzmi to paradoksalnie: w chwili gdy umierałam z głodu, a śmierć była kwestią dni czy może nawet godzin, planowałam życie”. Jej wspomnienia spisywane w 1945 roku miały być tylko sposobem na poradzenie sobie z bezsennymi nocami – kiedy tylko udawało jej się zasnąć, prześladowały ją koszmary z Ravensbrück. Wydana wiele lat później książka „I boję się snów” doczekała się tłumaczenia na wiele języków i stała się jednym z ważniejszych świadectw piekła, jakie przeżywały więźniarki.
Swój obozowy pomysł zrealizowała zaraz po wojnie – w 1951 roku ukończyła medycynę na UJ, uzyskała oba stopnie specjalizacji i doktorat z psychiatrii. Pracowała z pacjentami, ale i nauczała – wykładała między innymi na UJ, przez wiele lat była wykładowczynią medycyny pastoralnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie, zorganizowała Instytut Teologii Rodziny przy Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie i kierowała nim przez 33 lata. W 1947 roku poślubiła Andrzeja, późniejszego profesora filozofii – jako małżeństwo przeżyli ponad 70 lat, doczekali się czterech córek.
Pytania i niepokoje, które pozostały w jej duszy po traumie obozu, doprowadziły ją do poszukiwania spowiednika, który pomógłby jej znaleźć swoje miejsce w życiu. Tak trafiła na Karola Wojtyłę. Ich znajomość zamieniła się w przyjaźń, trwającą aż do śmierci Papieża. Kiedy w 1962 roku Wanda zachorowała na złośliwy nowotwór, biskup Wojtyła napisał list z prośbą o modlitwę do włoskiego kapucyna, o. Pio. Nowotwór w niewytłumaczalny sposób zniknął, a Wanda wróciła do pełnego zdrowia.
Znajomość ks. Wojtyły z rodziną Półtawskich ukształtowała jego sposób myślenia o małżeństwie i wpłynęła na kształt jego teologii ciała. Książka „Miłość i odpowiedzialność”, wydana w 1960 roku, w dużej mierze oparta jest na wiedzy i doświadczeniu krakowskiej lekarki. W jednym z listów do niej przyszły papież pisał wprost: „to moja i Twoja książka”. Ich wieloletnia przyjaźń opisana została w książce "Beskidzkie rekolekcje. Dzieje przyjaźni ks. Karola Wojtyły z rodziną Połtawskich".
Zobacz też:
Jednym z obszarów, którym poświęcała najwięcej uwagi, była ochrona życia. To też wyniosła z obozu – była świadkiem jak SS-man wrzuca do pieca nowonarodzone dziecko. Wstrząśnięta postanowiła, że jeśli przeżyje, będzie walczyć o życie każdego dziecka. – Jako lekarz nigdy nie miałam wątpliwości, że aborcja jest zbrodnią dotykającą dziecko i kobietę – powtarzała. Jako jedna z pierwszych głośno mówiła o tym, jak aborcja wpływa na zdrowie psychiczne kobiety. Jednocześnie powtarzała, że odpowiedzialność za aborcję ponosi także ojciec dziecka. – W Biblii mężczyzna zrzuca winę na kobietę, w życiu jest podobnie – kobieta często zostaje sama, bo mężczyzna wypiera się ojcostwa. Problemem polskiej rodziny jest niedorozwój męskości. Przez 70 lat mojej pracy pamiętam tylko jeden przypadek, kiedy 19-letni chłopak poszedł do lekarza i powiedział: "Nie pozwalam zabijać mojego dziecka". Jest hańbą, że tylko jeden, bo przecież inne zabijane dzieci też miały ojców... – mówiła podczas spotkania w Rybniku. Za swoje poglądy wielokrotnie była atakowana – ostatni raz przed paroma miesiącami, kiedy została wybrana patronką nowego Oddziału Noworodkowego w Szpitalu Ginekologiczno – Położniczym w Krakowie. Środowiska aborcyjne protestowały przeciwko tej decyzji, a w mediach pojawiały się artykuły, krytykujące jej podejście do aborcji i in vitro. W odpowiedzi na ataki przedstawiciele Fundacji Grupa Proelio przygotowali list z podziękowaniem do dyrekcji szpitala, który podpisało ponad 15 tysięcy osób.
W 2014 roku z okazji kanonizacji swojego przyjaciela – a nawet „brata”, bo tak Karol Wojtyła, a potem Jan Paweł II podpisywał listy do niej – zaprosiła lekarzy do podpisania deklaracji wiary. „Pomyślałam więc, że może teraz, kiedy tyle osób w Polsce zastanawia się, jak przeżyć kanonizację, jak się do niej przygotować. Może teraz lekarze wierzący, katolicy mogliby przecież zareagować i przyznać się do Niego i Jego nauki i jako votum wdzięczności dla Boga i dla Jana Pawła II ujawnić światu, że są praktykującymi katolikami, że są wierni. Nie chodzi o uczone referaty, o metody, o technikę, ale o proste, jasne wyznanie wiary” – napisała w swoim apelu. W deklaracji zawarła między innymi stwierdzenie, że „moment poczęcia człowieka i zejścia z tego świata zależy wyłącznie od decyzji Boga”, „płeć człowieka dana przez Boga jest zdeterminowana biologicznie i jest sposobem istnienia osoby ludzkiej”, „podstawą godności i wolności lekarza katolika jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką lekarską, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem”. Największe oburzenie wywołał piąty punkt, w którym lekarze deklarowali, że uznają pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim. Deklarację podpisało prawie 4 tys. osób, w tym lekarze, pielęgniarki, studenci medycyny, itp. Wśród sygnatariuszy znalazło się 59 profesorów medycyny. Dokument został przetłumaczony na język angielski. Inicjatywa wzbudziła liczne głosy krytyczne, Sojusz Lewicy Demokratycznej wzywał Ministerstwo Zdrowia do zrywania kontraktów z lekarzami, którzy odmawiają pacjentom wykonywania świadczeń zdrowotnych powołując się na Deklarację. Deklaracja została uznana jednak za zgodną z polskim prawem przez Naczelny Sąd Lekarski.
– Pani zadaniem, pani Barbaro, jest pójść do nieba – powiedziała naszej redakcyjnej koleżance, Basi Gruszce-Zych w 2018 roku. – Myśl o śmierci jest twórcza, bo mobilizuje, by to, co chcesz odłożyć, zrobić teraz. Przecież nie wiesz, kiedy umrzesz. Skąd masz pewność, że to nie dzisiaj? (…)Trzeba dbać o zdrowie, ale ono nie jest najwyższą wartością. Bo nie chodzi o to, żeby człowiek był zdrowy, ale żeby był święty – tłumaczyła wtedy. Dziś zakończyła swoją wędrówkę do świętości.
Zobacz też: