O byciu misjonarzem w Zambii, edukacji dzieci i dorosłych, powołaniu i byciu blisko młodzieży, jak ks. Bosko – opowiada salezjanin ks. Jacek Garus.
Małgorzata Gajos: Jak rodziło się księdza misyjne powołanie?
ks. Jacek Garus SDB: Powoli. Nigdy nie myślałem o misjach, dopiero takie trzy główne wydarzenia: wyjazd na miesiąc jako kleryk do Liberii i zderzenie się z nową rzeczywistością; inspiracja postacią koreańskiego misjonarza ks. Johna Lee, który zmarł młodo na raka; studia we wspólnocie międzynarodowej, sprawiły, że ten pomysł misyjny, gdzieś tam mi świtał. Choć po doświadczeniu zagranicy stwierdziłem nigdy więcej. Początkowo chciałem nauczyć się po prostu być księdzem w Polsce. Doświadczałem tego wszystkiego, co powinien doświadczyć ksiądz – uczyłem w szkole, byłem na parafii. Po trzech latach od święceń kapłańskich pojawił się głos w sercu, że powinienem wyjechać na misje i po kolejnych dwóch latach i rozeznawaniu z dobrym znajomym księdzem w końcu wyjechałem.
Jak długo był ksiądz w Zambii i kiedy ksiądz tam wraca?
We wrześniu miną 4 lata. Wracam do Zambii na początku października. Za każdym razem gdy lecę do Polski czy do Zambii, mówię, że wracam do domu.
Łatwiej chyba być w jednym miejscu trochę dłużej?
Tak. Bo człowiek poznaje tych ludzi, zaprzyjaźnia się z nimi. Uczy się respektowania pewnych zasad.
Jaki jest ten kraj?
Duży. Prawie dwukrotnie większy od Polski. Słabo zaludniony. Bardzo zróżnicowany. Są duże, rozwinięte miasta, ale są też odległe obszary wiejskie z bardzo słabą infrastrukturą.
Zambijczycy patrzą na białych przez pryzmat stereotypów?
Niestety tak. Ciągle pokutuje wyobrażenie, że biały ma pieniądze.
Ilu salezjanów posługuje obecnie w Zambii?
Ponad 100. Nasza prowincja obejmuje Zambię, Zimbabwe, Malawi i Namibię. Mamy w sumie 16 placówek. Procentowo to lokalnych salezjanów jest ok. 70 procent, reszta to misjonarze z różnych krajów (m.in. Polska, Wietnam, Indie, Peru).
Jaka jest placówka, w której ksiądz posługuje?
Kazembe to duża wioska w północnej Zambii, blisko granicy z DR Kongo. Mamy tam parafię z Kościołem Matką i trzydziestoma kaplicami dojazdowymi, Oratorium czyli świetlicę dla dzieci i młodzieży oraz zawodową szkołę stolarską z internatem.
Archiwum prywatneJakie ksiądz napotyka trudności?
Trudności są wszędzie. Na pewno lokalny język (Bemba), na którego naukę wciąż nie mam czasu. Brak mentalności planowania i luźne podejście do czasu dla mnie osobiście wciąż nie są proste do przeskoczenia.
Trudnością jest też edukacja. Od 3 lat edukacja jest darmowa, wciąż jednak rodzice nie posyłają swoich dzieci do szkoły, bo nie mają na wyprawkę – buty, zeszyty. To ich blokuje. Zresztą część dorosłych też nigdy nie kończyła szkoły i nie widzą w niej sensu. Wychodzą też z założenia, że jeśli np. starszym dzieciom nie uda się skończyć szkoły, to nie posyłają kolejnych.
Innym problemem jest także podejście dorosłych do dzieci. Są i muszą sobie poradzić. Panuje duży patriarchat. Dorośli często nie rozumieją naszego charyzmatu, że my salezjanie jesteśmy właśnie dla dzieci. Pokazujemy im, że my księża i siostry jesteśmy dla tych najmłodszych.
Czyli edukujecie dorosłych?
Tak. Jest to edukacja dorosłych w patrzeniu na dzieci. My, salezjanie, mamy być z dziećmi, młodzieżą, bo tak mówi sam ks. Bosko.
Skąd wynika takie, a nie inne podejście dorosłych do dzieci?
Zambijczycy chcą być młodzieżą do 35 roku życia… Trzeba wziąć też pod uwagę kontekst kulturowy. Często młodzi żyją bez ślubu, bo nie stać ich na wykup panny młodej i wesele. Dzieci się pojawiają, a mężczyźni nie biorą odpowiedzialności. Sami chcą być nadal młodzi i bez zobowiązań. Zresztą tyczy się to też podejścia do dotrzymywania słowa, pilnowania czasu i zwykłych rzeczy. Tu mentalność jest zupełnie inna.
Archiwum prywatneA co pozytywnie księdza może zaskoczyło?
Z zaskoczeń to na pewno spontaniczność i optymizm. Można nie mieć wiele, ale być zadowolonym z tego, co się ma. Zambijczycy bardzo lubią taniec i śpiew, pasażerowie busika czy dalekobieżnego autobusu mogą nagle zacząć śpiewać i tam nikogo to nie zdziwi. Właśnie tego można się od nich uczyć, takiej spontaniczności i tego, że lubią się spotykać i przebywać ze sobą. Dzieciaki uwielbiają grać w piłkę. Mamy u nas aż trzy boiska.
Jak wygląda taka codzienność misjonarza?
Pobudka o 5:30, bo trzeba zamknąć psy, pogasić światła i otworzyć bramy. Szybkie śniadanie i o 6:20 modlitwa brewiarzem, rozmyślanie i Msza Św. Dalej szybka kawa i rozdzielenie pracy (stolarze, budowlańcy, wolontariuszki, kucharka). Ok. 9:00 sam siadam do biurka, gdzie czeka praca papierowa związana z prowadzeniem szkoły. Trzeba też odpisać na mejle związane z projektami (np. budowa domu dla wolontariuszy, kaplic, toalet). Duża część pracy to szukanie środków materialnych na funkcjonowanie misji i jej rozbudowę. O 12:30 obiad i siesta, bo o tej porze dnia jest najgoręcej. O 14:00 kawa numer dwa i powrót do pracy. Od 17:00 czas na to, by nakarmić kozy i psy, włączyć światła i pozamykać bramy. 18:30 to już nieszpory, Różaniec i potem kolacja. Wieczory to najczęściej czas wolny.
Archiwum prywatneCo przebywanie tam daje księdzu osobiście? Jakie lekcje wyniósł ksiądz z ostatniego pobytu?
Człowiek uczy się żyć prościej i doceniać to, co ma. Nauka cierpliwości trwa w najlepsze, bo działamy w całkowicie innej kulturze. W czasie ostatniego pobytu przekonałem się, że choć praca biurowa jest bardzo ważna, to trzeba uważać, by nie pominąć w tym wszystkim człowieka, który jest istotą relacyjną i lubi rozmawiać (współbrat, uczeń, pracownik).
Jaka jest zambijska młodzież? Odnajduje się w duchu ks. Bosko?
Zambijska młodzież jest tak różnorodna, jak wielki jest to kraj. Młodzież naszej wioski jest z natury prosta i otwarta. Wielu z nich ma wysokie aspiracje, jednak tylko garstce z nich może się to udać. Młodzież lubi sport (piłka nożna, netball) i muzykę (taniec i śpiew w chórze). Młodzi ludzie lubią duchowość salezjańską, bo ona podkreśla wartość przynależenia do wspólnoty i rolę domu. Z tym ostatnim wiele ma problem, bo ich rodziny naturalne często są rozbite, zatem spontanicznie “ciągnie ich” do Oratorium. Nasza świetlica to także jedyne miejsce na wiosce, które codziennie daje dzieciom i młodzieży miejsce, by odrobić lekcje i poczytać książki. Boiska do piłki nożnej, siatkówki i koszykówki często są oblegane, bo na wiosce ich brakuje. Warto dodać, że ks. Joseph wprowadził też Mszę dla dzieci w oratorium. Chodzi o pokazanie najmłodszym, że my też tu możemy się modlić. Ktoś zawsze ma słówko, jest modlitwa. Dzieci same czasem przypominają o modlitwie czy proszą o błogosławieństwo.
Ile dzieci przychodzi do oratorium?
Średnio jest ich ponad 100, a w weekendy koło 200. Organizujemy dla nich półkolonie. Jest to też moment takiego dożywienia tych dzieciaków – niektóre naprawdę mają dramatyczne sytuacje. Mówimy im też, że te pieniądze, które pomogły nam zorganizować półkolonie, to nie są nasze, ale darczyńców, którzy troszczą się o te dzieci. Tutaj dużym wsparciem są salezjańskie wolontariaty misyjne z Krakowa i Warszawy.
Widzicie rodzące się tam powołania do rodziny salezjańskiej?
Tak. Nasze zgromadzenie jest w Zambii zaledwie 40 lat, a lokalnych salezjanów jest już więcej niż misjonarzy. To cieszy. Biorą coraz większą odpowiedzialność za zgromadzenie: w tym roku po raz pierwszy w historii lokalnym przełożonym został Zambijczyk (wcześniej byli to misjonarze z zewnątrz). Powołań jest dużo choć wiele jest kruchych.
Jakie są potrzeby?
Przeróżne. Przydałoby się więcej salezjańskich rąk do pracy, bo jest nas tam tylko trójka: Zambijczyk, Wietnamczyk i ja. Choć dostajemy na najbliższy rok jednego kleryka na praktyki, to mogłoby ich być więcej. Wspierają nas Salezjański Wolontariat Misyjny z Krakowa i Salezjański Ośrodek Misyjny z Warszawy przysyłając wolontariuszki i wolontariuszy na różne projekty. Mogłoby być ich więcej. Z drugiej strony doświadczony misjonarz powiedział mi kiedyś, bym się przestał przejmować ilością pracy: jest jej tyle, że nie ma szans, by tego przerobić. Finansowe potrzeby też czasem nie dają spać, ale powoli do przodu.
Jakie plany macie na najbliższy czas?
Obecnie zbieram środki na wyposażenie domu dla wolontariuszy, czeka nas też remont internatu dla młodych stolarzy. Chcemy też wejść we współpracę z wspólnotami z Włoch i Stanów Zjednoczonych. Zależy nam właśnie na takiej międzynarodowej wspólnocie, która będzie się dobrze u nas czuć.
Archiwum prywatne