Jezus oddala się od faryzeuszy, udając się ku peryferiom życia, w stronę Tyru i Sydonu, w obszary kananejskich półmroków.
Słowo Boga, odrzucone przez sytych i wypełnionych własnymi pomysłami na Kościół i świat ludzi, wyrusza ku oddalonym. Jezus udaje się tam nie po to, by podjąć spektakularną akcję ewangelizacyjną wśród pogan, ale by udzielić swym uczniom, czyli nam, praktycznej lekcji tego, co znaczy mieć wiarę, co znaczy być chrześcijaninem. Przyciąga uwagę pewnej obolałej kobiety. Przychodząca z niebios Dobra Nowina wtedy jest dobra, gdy trafia na miejsca bolesne i odrętwiałe. „Wszystko we mnie domaga się Twego miłosierdzia” – mówił św. Augustyn. „Gdy Ciebie nie ma, jak mi jest źle, o Panie”. Jezus poszedł w tamte rejony prawdopodobnie dla tej kobiety i jej zniewolonej przez demona córki. Grzechy rodziców nieraz spadają na głowy ich dzieci. Dawniej były to eksperymenty z magią, ciskane przekleństwa i złorzeczenia, spektakle nienawiści; dziś mamy całą masę sierot porozwodowych, ofiar egoizmu ojców i matek przekonanych co do tego, że mają prawo ułożyć sobie życie, jak im się podoba. Prawodawstwo sprzyjające rozwodom ma zapewnić szczęście ludziom dorosłym. A dzieci kto pyta o zdanie? Kto wsłuchuje się w ich ból, gdy niespodzianie pęka fundament i rozwala się ich rodzinny dom? Ból w sercu dziecka będzie noszony długo. Kobieta rozpoznaje Jezusa jako Pana. Jest skoncentrowana na Zbawicielu. Niedawno poruszyło mnie stwierdzenie jednego z liderów wspólnot charyzmatycznych, który tłumaczył, dlaczego ludzie potrzebują wielogodzinnych modlitw uwielbienia i przepowiadania Słowa. Ponieważ dziś człowiekowi nie jest łatwo skupić uwagę na Jezusie do tego stopnia, by nasz Pan mógł swobodnie w nim działać. Jezus nie odpowiada ani słowem, okazuje zaskakującą nieczułość – ten sam, który wielokrotnie okazywał swe wrażliwe serce wobec ludzi utrapionych i cierpiących. Nawet uczniom trudno znieść ową obojętność ze strony Zbawiciela: odpraw ją wreszcie, daj jej to, o co prosi! Kłuje w oczy ta pozorna szorstkość Chrystusa, jakby nie dostrzegał ludzkiej niedoli. Lecz postawa ta ukrywa impulsy miłości Jego serca posyłane w stronę serca tej kobiety. W pewnej chwili Jezus jakby zatracił dobry smak, złamał kanon poprawności: nazywa kobietę psem. Kobieta zostaje poddana próbie pokory i uniżenia, które może nas gorszyć i wywoływać sprzeciw. Ona wie, że jest niegodna łaski Bożej, niczym sobie na nią nie zasłużyła. Zdaje sobie sprawę, że jej wybory i priorytety mogły doprowadzić jej córkę do ruiny. Pragnie jedynie okruszyn ze stołu Pana. Jezus, widząc to, zmienia ton. Wychodzi z roli sędziego, by okazać czułe serce Boga. Widzicie wiarę, która przetrwa nawet pogardę i upokorzenie? Widzicie, jakim skarbem jest wiara dająca odporność na ciosy i przeciwności życia, która przygotowuje człowieka także na podjęcie ostatecznej batalii ze śmiercią u kresu ziemskiej egzystencji? Widzicie, jakie znaczenie mają próby w życiu? One umacniają wiarę i nadają jej trwałość. By je przetrwać, potrzeba intensywnie i uporczywie wołać: „Panie, pomóż mi!”.•
unsplash