Wielkie kościelne uroczystości często kończą się podobnie: biskupi i kapłani idą na obiad, a Chrystus pozostaje jeszcze z tłumem wiernych, by ich „odprawić”: rozmawia z nimi w sercu, kładzie na nich ręce i w niewidzialny sposób błogosławi ich zamiary i myśli.
W tym przypadku Jezus, zamiast na obiad, wysłał swych uczniów na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego, choć nie wiedzieli, że tamtego brzegu nie da się osiągnąć bez pomocy Zbawiciela. Gdy apostołowie wiosłują, a Kościół zmaga się z apostazjami i przeciwnościami, Jezus przebywa na modlitwie w odosobnieniu. W pewnej chwili słyszy krzyk uczniów z łodzi. Przyzywają swego Pana, którego nie widzą. I przychodzi im z pomocą, krocząc po wodach. Pojawia się przed nimi „o czwartej straży nocnej”, czyli około trzeciej w nocy. „O trzeciej godzinie – mówił Pan Jezus do siostry Faustyny – błagaj Mojego miłosierdzia, szczególnie dla grzeszników, i choć przez krótki moment zagłębiaj się w Mojej męce, szczególnie w Moim opuszczeniu w chwili konania. Jest to godzina wielkiego miłosierdzia dla świata całego” (Dz. 1320). Trzecia godzina w nocy to pora, w której organizm jest przemęczony, i jeśli ktoś o tej porze nie śpi, będzie padał z nóg. W opinii średniowiecznych komentatorów o tej właśnie godzinie odbywał się sąd Sanhedrynu nad Jezusem. Była to chwila odrzucenia Boga przez naród wybrany. To godzina złych duchów. Diabeł robi na przekór Bogu. Skoro Jezus umarł o godzinie 15 i owa godzina jest dla katolików godziną miłosierdzia, szatan chciał zrobić na odwrót – i wybrał sobie godzinę 3 nad ranem. Stąd brał się pogląd, że szatanowi najłatwiej zniewolić ludzkie dusze w godzinach nocnych: pomiędzy północą a czwartą nad ranem. Uważano, że o tej porze diabeł posługuje się marzeniami sennymi, by dusze „niepewne w wierze” zwieść na manowce najokropniejszych występków. W nocy łatwiej mu przedstawić fałsz jako prawdę. Nie znaczy to jednak, że ludzie – nawet „o szatańskiej, nocnej porze” – pozbawieni są rozumu i wolnej woli. Ufając w pomoc Boga, mogą skutecznie przeciwstawiać się diabłu. Piotr woła: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!”. Widzi Jezusa tryumfującego nad złem, strachem i śmiercią. Ze wzrokiem utkwionym w Niego i pod wpływem miłości w sercu stawia stopę na niepewnym i groźnym obszarze, na którym objawił mu się Jezus. Stacza w sobie bój o najwyższą stawkę: czy Jezus to zjawa, czy rzeczywistość? Gdy tylko oderwie wzrok od Pana, znów pogrąży się w obawach i zwątpieniach, złych nastrojach i lękach. Kościół musi często przechodzić okresy burz i niewiary, gdy wiatr przeciwny niemal przewraca łódkę, a człowiek traci nadzieję na dotarcie do przeciwległego brzegu, do zmartwychwstania. I nagle pojawia się Chrystus chodzący po wodach, o trzeciej w nocy, gdy wydaje się, że nadciąga „koniec czasów”, kres Kościoła. On jest pokojem i ocaleniem. Poza Nim zaś szaleje burza i gęstnieją mroki. Ludzie denerwują się i popadają w panikę, bo traktują Jezusa jak zjawę, widmo. Zamiast do Niego przylgnąć i adorować Go, okazują Mu arogancką obojętność. I będą tonąć, póki nie zaczną wołać: „Panie, ratuj!”.•