Do regularnych eksplozji zdążyliśmy przyzwyczaić się już dawno, jednak do ciągłego strachu i niepewności przyzwyczaić się po prostu nie da - mówi PAP 60-letnia mieszkanka okupowanej przez Rosjan wsi w obwodzie chersońskim na południu Ukrainy.
"Najstraszniej było na początku. Nie tylko przez jeszcze większą niepewność i szok, ale przez agresję i chciwość Rosjan" - wspomina kobieta. "Przyszli uzbrojeni po zęby, nałożyli na głowy męża i szwagra kaptury i gdzieś ich zabrali. Wypuścili po kilku dniach bicia i przesłuchiwań; pytali o to, czy mamy broń, czy współpracujemy z armią lub policją i o to, kto ze znajomych pracuje w ukraińskich służbach" - opowiada 60-latka.
Zobacz: Relacja na bieżąco z wydarzeń na Ukrainie
Małżeństwo mieszkające w niewielkiej wsi położonej na południe od Chersonia zajmuje się rolnictwem - uprawą roli i hodowlą zwierząt. Z tego właśnie powodu nie zdecydowali się na wyjazd z domu, który jest dla nich dorobkiem życia.
Kobieta porozumiewa się z PAP za pośrednictwem córki i komunikatora, na którym po jednokrotnym wyświetleniu znikają wszystkie wymienione wiadomości. Tak - zdaniem córki - jest najbezpieczniej. Również ze względów bezpieczeństwa w tekście nie pojawia się ani nazwa wsi, ani imię rozmówczyni.
"Gdy wrócili z mężem, kazali oprowadzić się po całym gospodarstwie. Przeszukiwali wszystko, ale nie wiemy, czego szukali. Gdy zorientowali się, że nie będziemy z nimi współpracować, zabrali to, co uznali za cenne: traktor, kombajn i inny sprzęt rolniczy" - mówi kobieta. "Są tacy, których majątku nie tknęli. Możemy się jedynie domyślać, dlaczego" - dodaje.
Rozmówczyni PAP przyznaje, że skala kolaboracji była i nadal pozostaje poważna. "Przede wszystkim są to pijacy, wykolejeńcy; ludzie, którym w życiu nie wyszło. Nastąpiło pewnego rodzaju odwrócenie ról - ci, którzy byli wcześniej na dnie, teraz poczuli się ważni, potrzebni. Poza tym kolaborują też ludzie, którzy widzą w Rosjanach domniemaną chwałę Związku Radzieckiego, za którym najzwyczajniej tęsknią" - wskazuje kobieta.
Mówi, że są jedną z bardzo niewielu w regionie rodzin, które od zawsze posługują się językiem ukraińskim. "Teraz w naszym ojczystym języku mówimy jedynie szeptem. Na swobodną rozmowę możemy pozwolić sobie tylko w najbliższym kręgu znajomych; od miesięcy panuje atmosfera niepewności i braku zaufania" - wyznaje 60-latka.
Zapytana o to, jak okupujący region żołnierze traktują cywilów, mówi, że "przychodzą na kontrole regularnie, ale sami chyba nie wiedzą, po co". "Za każdym razem jest ich kilku, zawsze w kominiarkach i z karabinami. Jeden stoi przy bramie, drugi gdzieś dalej po drugiej stronie podwórka, trzeci rozmawia z nami. Najpierw sprawdzają dokumenty - ukraińskie. Potem szperają w stodole, garażu, w domu. Nigdy niczego nie znaleźli i sami chyba nie wiedzą, co mogliby tu znaleźć" - tłumaczy kobieta.
"Gdyby nie to, że są tak nieprzewidywalni, mogłoby to wyglądać nawet śmiesznie. Niestety za każdym razem boimy się tak samo" - podkreśla.
Kobieta uważa, że żołnierze chcą ich przekonać do przyjęcia dokumentów rosyjskich - podejrzewa, że gdyby na początku zobaczyli paszport wydany przez Moskwę, do żadnej kontroli by nie doszło. Opowiada, że tylko posiadacze dokumentów rosyjskich otrzymują niewielkie świadczenia pieniężne i są traktowani zdecydowanie łagodniej.
Mówi, że jej życie zostało niemal zamknięte w domu i otaczającym go gospodarstwie. "Im mniej wychodzimy, tym bezpieczniej możemy się czuć. Jemy głównie to, co sami wytworzymy lub na co wymienimy się z sąsiadami" - wskazuje.
Chersoń był jedyną zajętą przez Rosjan stolicą ukraińskiego obwodu po rozpoczętej 24 lutego 2022 roku inwazji. Ukraińskie wojsko wyzwoliło miasto w listopadzie 2022 roku; obecnie pod rosyjską okupacją znajdują się części Chersońszczyzny położone na południe od przepływającej przez obwód rzeki Dniepr.