Był wczesny ranek, gdy bohater naszej opowieści jak co dzień wyszedł z domu do pracy w polu.
Był wczesny ranek, gdy bohater naszej opowieści jak co dzień wyszedł z domu do pracy w polu. Był tak biedny, że ani dom ani pole nie były jego własnością. Należały do jego bogatego sąsiada, u którego najął się jako parobek, żeby nie umrzeć z głodu. I to ten właśnie gospodarz podążał ukradkiem tego dnia za naszym bohaterem. Chciał sprawdzić czy plotki, które dotarły do jego uszu, są prawdziwe. Czy istotnie Izydor, bo takie imię nosił ów urodzony w XI wieku w Madrycie parobek, zamiast pracować stale się tylko modli. Gdy zatem gospodarz dotarł chyłkiem na swoje pole i wyjrzał z ukrycia, co zobaczył? Izydora zatopionego w modlitwie i anioła, który wykonywał za niego w tym czasie orkę. Można poczuć w sercu ukłucie zazdrości, prawda? Dokładnie takie samo jak poczuli oskarżyciele Izydora. Tylko, że Izydor, zwany zresztą odtąd Oraczem, wcale nie modlił się o wyręczenie od pracy. On się po prostu modlił do Boga z całego swojego serca, tak jak z serca pomagał ludziom, których napotkał - dlatego Kościół wspomina go jako świętego. A owa anielska orka… cóż, to był w istocie skutek uboczny jego modlitwy. Bowiem ustawiony na pierwszym miejscu w życiu Izydora Bóg uporządkował całą resztę. Nie obsypał go pieniędzmi z nieba, ale pomógł w pracy wtedy, gdy była potrzeba. I postawił na drodze św. Izydora Oracza jak najbardziej błogosławioną małżonkę, by dzieliła z nim radości i trudy życia. Dlatego wspominamy go dzisiaj razem z nią, bł. Marią Toribią.