Dziś mówienie o depresji powoli przestaje być tematem tabu, choć w kontekście świętości nadal wydaje się niepojęte.
Dziś mówienie o depresji powoli przestaje być tematem tabu, choć w kontekście świętości nadal wydaje się niepojęte. Dlatego właśnie w katalogu świętych jest też świadek, który doświadczał tej choroby z przerwami przez całe życie. Stawiał jej czoła bez lęku, z siłą wiary, ale i z pomocą lekarzy. To bł. Enrico Rebuschini, kamilianin, zmarły w Cremonie 10 maja 1938 roku. Jego droga do życia zakonnego wiodła przez dom rodzinny, w którym do kościoła chodziła tylko matka. Dalej były studia ekonomiczne i praca w rodzinnym przedsiębiorstwie, które były spełnieniem woli ojca. Teologia i kapłaństwo, do którego serce Enrico Rebuschiniego wyrywało się od najmłodszych lat. I w końcu pojawiła się wreszcie wspólnota zakonna, w której bracia składają oprócz trzech podstawowych jeszcze jeden ślub: służenia chorym. A pojawiła się, gdy Enrico Rebuschini odkrył, że powracające epizody depresyjne, choć dojmujące i zaburzające normalne funkcjonowanie, mogą być darem, który zbliży go do ludzi cierpiących. I przez 49 lat, aż do dnia swojej śmierci, ojciec Enrico Rebuschini służył tym ludziom jako szpitalny kapelan, pracownik przychodni i domu opieki najpierw w Weronie, a potem w Cremonie, gdzie pełnił dodatkowo funkcję administratora nowo wybudowanej Kliniki San Camillo. Sam zmagając się z ciemnością, która co rusz przerywała jego posługę, niestrudzenie prowadził do światła innych. Na tej drodze kamilianin Enrico Rebuschini sięgnął po chwałę nieba.