O nawróceniu, miłości do Jezusa, tworzeniu ewangelizacyjnego rapu i nagrywaniu piosenki „Kamień” – opowiada młody salezjanin.
Małgorzata Gajos: Jak się zaczęła twoja przygoda z reggae, rapem?
Kl. Norbert Rosiński SDB: Muzyka towarzyszyła mi od dzieciństwa, moi rodzice poznali się dzięki muzyce i byłem wychowywany w atmosferze przesiąkniętej muzyką dobrego, polskiego rocka. Jako młody człowiek chodziłem do szkoły muzycznej, grałem na fortepianie i oprócz tego na gitarze. Zakładałem kapele punkowe, rockowe, ale prawdziwa miłość przyszła, gdy zagrało mi w sercu reggae.
Rap wychodzi korzeniami z reggae, stąd te kultury są dziś przeniknięte, jedno środowisko akceptuje drugie. Muzyka reggae i rap często łączy się w jednym utworze, robią tak artyści zwłaszcza w Stanach. Sam tak robię, jest to dobry sposób na przekazanie treści oraz świetną zabawę.
Kiedy napisałeś pierwszą piosenkę?
Pierwsze teksty, jak pamiętam, pisałem w liceum, nie pamiętam o czym, ale podobało mi się, że potrafię w jakiś sposób zaśpiewać czy zarapować do akompaniamentu pianina. Pisałem je do szuflady, miałem ogromne kompleksy, myślałem, że nigdy nie wystąpię publicznie. Gdy miałem zespół reggae, rzucałem tematy utworów mojemu wokaliście, on wysyłał mi teksty, żebym ocenił. Często wsłuchiwałem się w teksty utworów Ryśka Riedla, Ras Luty i wielu innych artystów. Mój tato też ma swój zespół i jest tekściarzem, więc byłem żywo zainteresowany tematyką muzyczną.
Jak salezjanie zareagowali na twoje muzyczne pomysły?
Są generalnie ostrożni, cieszą się, że mam pasję, to potrzebne człowiekowi. Przełożeni zaznaczają, bym nie zapominał kim jestem – salezjaninem, który chce być księdzem, a nie tylko raperem. Młodsi salezjanie różnie reagują, często są pochwały, duma i wsparcie, a czasami obawy oraz uszczypliwości, ale one inspirują mnie do rozwoju.
Jak wygląda u ciebie proces twórczy?
Czasem żałuję, że nie mam przy sobie komórki, czy notatnika, bo przyjdzie temat wersu podczas mycia samochodu, jak nie spiszę to ucieknie. Na pierwszej płycie rozwijałem jedną myśl na cały utwór. Tematy przychodzą najczęściej spontanicznie, rodzi się we mnie jakiś bunt na daną sytuację, np. dlaczego świat atakuje mnie golizną, gdy ja chcę iść do Nieba? Napisałem o tym w „Big city life”. W kawałku „Wartość” przelałem swoje kilkuletnie porównywanie się do innych podczas edukacji w szkole. Dostrzegam, że ktoś udaje śmiech, widzę fałsz – piszę o tym piosenkę „Maska”. To jest potrzeba opisania rzeczywistości zewnętrznej, bądź wewnętrznej. Druga płyta nosi tytuł „tyRAPja”, nie bez powodu, bo przelewam w niej swe myśli z ciężkiego okresu, to pamiętnik z tych chwil, ale z happy endem „a pokój serca to puenta”.
Słucham również innych artystów, podświadomie łapie patenty treściowe i muzyczne, wchodzę w ich myślenie, zaczynam przez to ich oczami postrzegać świat.
Ciężko mi pisać na potrzeby chwili, jeśli ktoś mnie prosi. Musi być w tym jakiś zalążek własnych przemyśleń, punktu widzenia, to musi wypływać ze mnie. Ostatnio napisałem charytatywną piosenkę, ale chodziłem z tym rok.
Skąd pomysł na twoją nazwę?
Każdy raper ma ksywkę. Nie chciałem utożsamiać się ze stricte chrześcijańską muzyką, bo rzadko jej słucham. Staram się przemycać treści ewangeliczne podskórnie, inspirowała mnie w tym Luxtorpeda. None Rhyme to świecka nazwa, unikalna. Oznacza „bez rymu”, co w angielskim samo w sobie się rymuje. Raperzy lubią się przechwalać, a jako, że jestem pozaschematowcem – więc bez przechwałek mówię o sobie „Bez rymu”. Po wymyśleniu tej nazwy okazało się, że ma ona moje inicjały. To nie było przemyślane! Sam musiałem się oswoić z tą nazwą, zastanawiałem się nad zmianą, ale myślę, że zostanie przy niej jest dobrą decyzją. Za nazwą idą jakieś skojarzenia, coś, co budowałem i żal mi było to utracić. Ostatecznie mój rap będzie oceniany przez tekst i moją osobę, a nie ksywę.
Sam piszesz muzykę, czy ktoś ci pomaga?
Piszę ją sam, czasami podaję zaufanym osobom to, co wymyśliłem. Pytam się. Na przykład pisząc o wojnie w Ukrainie spytałem współbrata Dominika Nowaka SDB, jakiego słowa użyć zamiast „wojny” w zdaniu „Widzę twarz bestii pod zasłoną wojny”. Doradził mi, by dać „Moskwy”. Pomyślałem wow! Tak zostało, jest to mega mocny wers, ale reszta jest moja.
Pytałem się na początku drogi pisarskiej o zdanie na temat moich tekstów kogoś, od kogo dostawałem wskazówki i tyle. To są moje teksty, mój flow i głos, z którym pomógł mi nauczyciel śpiewu – Piotrek Łopaciński, musiałem długo wyzbywać się maniery kościelnego śpiewu, co często i tak mi wraca (śmiech).
Piosenka „Serce Ukrainie” okazała się hitem. Myślałeś, że odbiór będzie tak duży?
Absolutnie nie. Sytuacja wojny bardzo poruszyła ludzkie serca i utwór o pomaganiu, o sprzeciwie wobec agresji Rosjan karmił ludzi w tamtym czasie. Utwór trafił do tv, radia. To był mój pierwszy taki sukces. Była to piosenka na prośbę księdza, który pomagał Ukraińcom. Prosił mnie i współbrata Dominika, aby napisać o tym, jak Salezjanie pomagają dziś Ukrainie. Cieszę się, że mogliśmy to zrobić w sposób naturalny, wolny od komercyjnych metod, graliśmy z serca muzykę, którą kochamy, choć na początku był wewnętrzny opór przed pisaniem czegoś „na prośbę”. Piosenka wiele osób zainspirowała i przekazała dobry obraz Kościoła – opłaciło się.
Pierwsza płyta nosi tytuł „Wynurzenie”? Dlaczego?
Tłumaczę to na wewnętrznej stronie płyty fizycznej. „Dziękuję Bogu, który wynurzył mnie z matni kłamstw”. Wierzyłem wcześniej w hedonizm, ateizm, bycie panem własnego losu, był we mnie brak wiary w prawdę, a okazało się, że rozbiłem się o ścianę jadąc 200km/h bez hamulców po drogach życia. Jezus mnie wynurzył z bagna kłamstwa.
Śpiewanie o Jezusie kojarzy się bardziej z piosenkami uwielbieniowymi, a tobie udało połączyć się to z reggae. Jak reagują twoi odbiorcy?
Bardzo dobrze, niektórzy słuchając płyty „Wynurzenie” nie znając okładki, w ogóle nie sądzą, że to śpiewa kleryk. Nie ukrywam swojej tożsamości zakonnej. Wiem, że gatunki reggae i rap były u początków wyrazami buntu, prawdy, wołania o miłość. Jest to miejsce na wołanie ewangeliczne o sprawiedliwość, głoszenie miłości, Boga. Tak robią rastamani śpiewając o swoim Bogu, czemu ja nie mogę o swoim Bogu zaśpiewać w reggae? Uważam, że można głosić Ewangelię, nie mówiąc nawet słowa Bóg. Słuchacz nie musi być gotowy przyjąć prawdy o Jezusie, ale może będzie w stanie zrozumieć najpierw, że warto pokochać siebie, warto nie oceniać ludzi po wyglądzie, nie skupiać się zbytnio na pieniądzach. Przecież to są też nauki Jezusa. Jak taki słuchacz będzie gotowy wejść głębiej, to znajdzie coś dla siebie, myślę, że w moich treściach znajdzie Boga, lecz bardziej między wierszami.
W piosence „Starter” śpiewasz „zaliczyłem parter. Jakie to łatwe. Dostałem starter, aby On był światłem”? Rozwiniesz?
To jest jedyna piosenka, która zawiera osobiste świadectwo brudnej strony życia, taki story telling. Często ją wykorzystuję podczas spotkań z młodzieżą, mówi o narkotykach w moim życiu, paczce znajomych, niepowodzeniach miłosnych, jakimś dole, w którym pytając o sens życia spotkałem Jezusa. Był to moment szczególny, nie każdy ma taką nagłą łaskę nawrócenia. Ja ją dostałem, tylko Bóg wie dlaczego. Zapłonąłem miłością do Niego, bo inaczej nie da się tego nazwać. Wyspowiadałem się po latach, codzienna Komunia oderwała mnie od nałogów, poznałem paczkę trzeźwych młodych studentów, zacząłem dostrzegać na nowo swoją wartość. Pan Bóg zaczął pokazywać mi, że mogę służyć choćby grając na gitarze, uśmiechając się do kogoś. Dostałem nowe życie, potem wstąpiłem do Salezjanów, którzy zajmują się młodzieżą, zwłaszcza ubogą duchowo i materialnie.
Jak powstała piosenka „Niente ti turbi”, która związana jest ze św. Janem Bosko, założycielem zgromadzenia, w którym jesteś?
Napisałem ją razem z Dominikiem. On jako pierwszy w Zgromadzeniu zapytał mnie „jakiej muzyki słuchasz?”. Coś we mnie odżyło, muzyka to moja pasja życiowa. Zaprzyjaźniliśmy się, wymienialiśmy twórcami, utworami, w końcu spytał mnie czy kiedyś coś pisałem, odpowiedziałem, że nie, więc kazał mi usiąść i pisać tekst. Tak zacząłem otwierać się przed nim z moim rapem, który wcześniej chowałem tylko dla siebie. Powstały jakieś utwory, które nagrywaliśmy w studio zrobionym z materacy w seminarium i puszczaliśmy to w neta. Niente ti turbi, jest przerobionym jednym z takich kawałków. Utwór opisuje postać św. Jana Bosko oraz spotkanie z 16-letnim chłopcem Bartłomiejem Garellim, sierotą bez perspektyw. Spotkanie jest „mitem założycielskim” salezjańskiego Oratorium, miejsca, w którym młodzi ludzie mogli spotkać Boga, znaleźć szkołę, pracę, przyjaciół itp.
Nagrałeś też cover.
Na razie jeden pełny „płonie Babilon”. Utwór ten bardzo lubię, kocham reggae, a ten utwór ma bardzo dobry vibe. Nagrany przez legendę polskiej muzyki reggae - zespół Izrael. Kiedyś widziałem, jak grupa pielgrzymkowa wchodziła z tym utworem na ustach na Jasną Górę. Pomyślałem „ale czad”. Na następnych pielgrzymkach dodałem ten utwór do repertuaru, dobrze go czuję i postanowiłem nagrać, bo pasuje treściowo i estetycznie do „tyRAPja”. Covery mają na celu jednoczyć ludzi, śpiewamy coś wspólnie. Pokazują też z kim się utożsamiam, szanuję korzenie.
Teraz wypuściłeś płytę „tyRAPja” i udało ci się, by jedną piosenkę nagrać z Muńkiem Staszczykiem. Jak to się stało?
Boża sprawa. Muńka poznałem w 2017r., gdy przyjechał głosić świadectwo na spotkaniu Wojowników Maryi, do Lądu nad Wartą, gdzie byłem studentem filozofii w seminarium. Zobaczyłem go na obiedzie i podszedłem z entuzjazmem przywitać. Muniek towarzyszył mi od dzieciństwa swoją muzyką, nie wiem nawet czy nie w brzuchu matki (śmiech). W wieku nastu lat, odbywały się imprezy przy jego muzie, w seminarium również go słuchałem, był rok wcześniej ambasadorem ŚDM w Krakowie. Dyrektor mojej wspólnoty poprosił mnie bym przeprowadził z nim wywiad. Dane mi było dzięki temu poznać nieco wnętrze Muńka - był jak kumpel. Z takim obrazem Muńka zostałem na dalsze 5 lat.
Pracując nad swoją drugą płytą „tyRAPja” na modlitwie przyszedł mi pomysł, aby zaprosić go na jeden z utworów. W pierwszej chwili pomyślałem „Jezu, Ty chyba zwariowałeś”. Po chwili przyszły racjonalne myśli, że w sumie mam kontakt, że lubi muzykę reggae, jest spoko, przyjacielskim gościem itd. Muniek inspirował mnie swoim patrzeniem na świat w utworach, jego prawda w tekstach mnie uderzała. Napisałem do niego po roku od pierwszej myśli na modlitwie i rozeznaniu, wysyłając mu kawałek i… zgodził się! Po raz drugi w życiu popłynęły mi łzy szczęścia. Poprawiłem kawałek, bo jego osoba dała mi motywacje do dania z siebie 150%, no i poszło.
Bóg to pobłogosławił i przełożeni. Obecnie jest kilka dni po premierze, różne reakcje, bo tematyka problematyczna, ale ufam Mu. „Pan Bóg to lubi, to jest Jego muzyka” (tekst Muńka w utworze „Kamień”).
Jaka jest historia kawałka „Kamień”, który śpiewasz z Muńkiem?
Kiedyś pewien młody kleryk, który już nim nie jest, nieopatrznie obraził publicznie kobiety, które straciły cnotę czystości. Zrodził się we mnie bunt, bo z doświadczenia wiedziałem, że takie kobiety „zasługują na miłość, a nie nazywanie szmatą” (tekst z utworu „Kamień”). Dopisałem scenę ewangeliczną spotkania Jezusa z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie. Potem tekst Muńka, którego pierwszy werset mnie powalił, bo streścił całe przesłanie, mianowicie „możesz gardzić grzechem, ale nie gardź grzesznikiem”. Na końcu wisienka na torcie, czyli nagrany przez niego wokal, który w sobie oryginalny sposób nadał koloryt emocjonalny tekstowi.
Nagranie odbyło się w Warszawie, gdzie przypadkowy taksówkarz podwiózł Muńka i okazał się Wojownikiem Maryi. Wierzę w Boże działanie w tym utworze.
Niektóre piosenki nagrywasz z innymi. Co ci daje taka współpraca?
Spotkanie z Muńkiem w celu tworzenia wspólnego dzieła to bezcenna chwila w życiu, okazja 1 na milion, nie przesadzam. Rozumiesz, nagle dotykasz tego, o czym marzyłeś przez całe życie, nie chodzi o Muńka, chodzi o muzykę, o świat artystyczny, spełniasz marzenia. Przy tym uczę się normalności patrząc na niego.
Inne osoby, z którymi nagrywałem to Tomek Hanoff, którego poznałem w barze, okazało się, że ma swoje studio, a ja akurat szukałem studia do nagrania swojej pierwszej płyty. Oprócz tego Hanoff sam rapuje, jest utalentowany artystycznie, ukończył Akademię Sztuk Pięknych i zrobił mi do tej pory 3 okładki i teledysk. Mówię 3, bo nagrałem jeszcze płytę uwielbieniową z młodzieżą lubińską, ale to inny temat. Muzyki można posłuchać na kanale Youtube i Spotify.
Z Dominikiem nagrałem kilka utworów, bo to współbrat, bardzo dobry raper i też się przyjaźnimy. Dzielimy się między sobą talentami i pasją, do tego łączy nas Zgromadzenie, wspólne życie i jeden cel.
Co powiedziałbyś młodym, którzy marzą o pisaniu, śpiewaniu piosenek, a może się boją tych marzeń?
Jeśli o tym marzą, to niech się odważą to rozwijać. Oby nie przykryli tego talentu lękami, blokadami. Pan Bóg daje każdemu inne talenty, można mieć talent rozważnego myślenia, zarządzania, gotowania, rozbawiania ludzi albo malowania, czy grania na instrumencie. Należy to w sobie jedynie odkryć i rozwijać to, w czym kto jest dobry. Na swoim przykładzie wiem, że kochałem muzykę, ale wstydziłem się śpiewać. Nigdy nie wiedziałem, że spełnię marzenie występowania wokalnie na scenie! To wymagało przełamywania wielu barier, sporo spędzonego czasu na pisaniu tekstów. Gdy była możliwość wzięcia profesjonalnych lekcji śpiewu, to skorzystałem!
Łapcie możliwości rozwoju, trzeba pracować, by osiągnąć cele. Bóg będzie temu błogosławił.
Utworem „Zapraszam” otwierasz drzwi słuchaczom do swojego świata. Co cię inspirowało przy pisaniu?
Ten tekst inspirowany jest tym, co we mnie tacy artyści, jak Whitney Huston, wywołali. Mówię konkretnie o utworze „My love is your love”, w którym Whitney mówi, że jeśli będzie bezdomna spać na ulicy, będzie to ok, jeśli osoba, którą kocha przy mnie zaśnie.
Innym przykładem jest Kanye West „jeśli trafię dziś do więzienia, obiecaj, że wpłacisz za mnie kaucję”. Jako już dorosły człowiek, byłem tak mocno wyzuty z miłości ludzkiej, że takie teksty wzbudzały we mnie tęsknotę za braterstwem, przyjaźnią, miłością. Czasem artyści potrafią to wydobyć z człowieka.
Zapraszam w ten świat…
Słuchając nowej płyty wyczuwa się dużo tęsknoty, ale także w niesamowity sposób nawiązujesz do Pisma Świętego. Myślę, że sporo haseł trafia do serca jak, w piosence „Jestem” – miłość to słuchanie Dekalogu, a nie bajek – rewelacja. A ty masz jakiś fragment, który szczególnie mocno przemawia do ciebie?
Fragment, o którym wspominasz jest mocny, tłumaczy kontekst sytuacji życiowej, w której jakiś czas temu się znajdowałem i z której wychodziłem przy okazji pisząc ten tekst.
Lubię fragment „wrażliwość cenną perłą, czasami nas zabija, wyciąga z życia sedno, odkrywca”. To wiele mówi o moim wnętrzu, o życiu ludzi, którzy są wrażliwi. Wrażliwość nadaje życiu niepowtarzalny smak, ale i daje większą amplitudę odczuwania cierpienia. Jestem zadowolony z fragmentu „Świadomość bycia słabym zbliża bardziej do ludzi, nie muszę być nad kimś, by się bardziej polubić”.
Jest wiele fragmentów, odsyłam do płyty, jak się ukaże, staram się przelewać prawdę w utworach, a to się samo obroni i może zainspiruje.
Kiedy kolejna płyta?
Jestem w trakcie nagrywania płyty, którą tworzę razem z Dominikiem. Płyta to psalmy w rytmach hip-hopowych. Stworzyliśmy kompilację psalmów zgodnie z emocjami, jakie przekazują psalmiści i posadziliśmy to na bicie. Będą psalmy radosne, przy których trzeba będzie skakać! Będzie kawałek o wewnętrznym rozdarciu, inny o tym, że można z Panem beztrosko chillować, czy wozić się po mieście. To takie Pismo Święte ubrane w dobre raperskie wdzianko. Premiery jeszcze nie znam, ale już wstępnie nagrane wokale mamy. Zbieram pomysły na dalsze projekty!