107,6 FM

Foxman: Izrael na razie wrócił znad przepaści

„Izrael pokazał, że nie jesteśmy tak jednym narodem, jak nam się wydawało. Mieliśmy dwa hasła, powody do dumy. Po pierwsze, że Izrael jest jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie, w czym zresztą utwierdzali nas inni. Cóż, prawie straciliśmy to wyróżnienie, a to jeszcze nie koniec. Po drugie, że naród żydowski jest jednym narodem. Cóż, nie byliśmy nim w ciągu ostatnich trzech miesięcy, więc musimy przestać to mówić. Nasz izraelski sen się skończył. Jest pora działania” – zaznacza Abraham Foxman. Długoletni dyrektor Ligi Przeciw Zniesławianiu (ADL) w rozmowie z KAI mówi m. in. o obecnej sytuacji w Izraelu, „demokracji żydowskiej” i jej zagrożeniach, demonstracjach w obronie demokracji z udziałem setek tysięcy Izraelczyków.

Waldemar Piasecki (KAI): Co się dzieje w Izraelu?

Abraham Foxman: Na razie wrócił znad przepaści. Ale nie skończyło się zagrożenie, że się w nią stoczy. Jeszcze wszystko jest możliwe.

Zdefiniujmy to zagrożenie.

Co do skali, było największe, od chwili powstania Izraela w 1948 roku. Omal się nie rozpadł jako struktura państwowa z perspektywą nawet wojny domowej. Co paradoksalnie znamienne, po raz pierwszy w 75-letniej historii państwa przyczyną zagrożenia nie były czynniki zewnętrzne generowane przez wrogie Izraelowi otoczenie, a wewnętrzne. Własnego chowu. I to jest najbardziej groźne i zatrważające.

Na tym się skupmy...

Zatem przypomnijmy. Izrael to konglomerat z powodów etnicznych. ale też ze świeckich i religijnych. To spotkanie Żydów z siedemdziesięciu narodów, z tylomaż tradycjami, kulturami i historiami. W cudowny sposób takie państwo przetrwało trzy czwarte stulecia. Jak? Ponieważ jego kierownictwo od początku rozumiało, że musi nieustannie znajdować kompromisy w celu rozwiązania problemów, z którymi boryka się wewnętrznie.

Jakie to problemy?

Najważniejszy to znalezienie równowagi pomiędzy żydowskością a demokracją. Było jasne, że powstały w walce o niepodległość Izrael nie może być państwem wedle standardów religijnych sprzed tysięcy lat, ale musi nawiązywać do norm demokratycznych współczesnego świata, których liderem są m.in. Stany Zjednoczone w ogromnej mierze „odpowiedzialne” za wyłonienie się państwa żydowskiego na mapie świata.

David Ben-Gurion, urodzony w Płońsku jako Dawid Grün, pierwszy premier i postać o fundamentalnym znaczeniu dla formowania państwa był politycznie socjalistą, a ideologicznie ateistą nie dostrzegającym potrzeby ani nawet zainteresowania religią. Zawarł jednak od razu kompromis z ortodoksami, którym zagwarantował szabat, koszerność i sądy religijne. Poszedł na kompromis w imię jedności żydowskiej. Poszedł na kompromis nie tylko ze swoimi przekonaniami, a także przekonaniami swojej partii, aby utrzymać naród razem. Ten model państwa, w którym element świecki i religijny są zrównoważone w imię zachowania bytu narodowego i poparcia międzynarodowego oraz równocześnie zachowania religijnej tradycji, funkcjonował lepiej lub gorzej do tej pory. Ów fenomen był powszechnie dostrzegany międzynarodowo jako przykład kompromisu przekonań w imię racji stanu. Także szacunku, że Izraelczyków trzymają razem otaczające ich śmiertelne zagrożenia, definiujące imperatyw patrzenia na zewnątrz, a nie do wewnątrz.

Paradoksalnie, ten kompromis zdaje się właśnie wygasać.

Trafia Pan w sedno problemu. Jest on wbudowany w istnienie Izraela. Państwo jest zbudowane na paradoksie idei, że może być ono zarówno żydowskie, jak i demokratyczne.

Sugeruje Pan, że pojęcie „demokracja żydowska” jest paradoksem?

Zwykło się łatwo przyjmować, że Izrael i żydowska demokracja to jedno. Zwykło się nawet przyjmować, że żydowska demokracja to jedyna demokracja na Bliskim Wschodzie. Ale określenia, „żydowska” i „demokracja”, niekoniecznie dobrze ze sobą współgrają w jednej orkiestrze. Religijno-narodowi Izraelczycy uważają, że tylko oni mogą być „żydowscy”, a świeccy Izraelczycy, że tylko oni mogą być „demokratyczni”. Co można w takim ensamblu zagrać wspólnie? Jego współbrzmienie jest możliwe tylko do pewnego stopnia. O tyle, o ile przywódcy ugrupowań są skłonni do kompromisu z innymi grupami, których poglądy i postulaty wydają im się na co dzień odrażające, częstokroć tylko dlatego, że nie pochodzą od nich samych, a od rywali. To wymaga bezinteresowności i prawdziwego przywództwa.

Żydowska demokracja to bardzo delikatna sprawa. To nie jest czarno-białe. Musisz być inteligentny, sprytny, musisz umieć iść na kompromis, musisz być cierpliwy, okazywać szacunek, i być kreatywnym. Izraelczycy byli kreatywni przez siedemdziesiąt pięć lat. Kiedy świeccy stanowili większość, nadal utrzymywali niektóre rzeczy, które irytowały wielu ich zwolenników: sądy religijne, przepisy dotyczące szabasu i koszerności. Robili to, bo uważali za konieczne utrzymanie jedności narodu.

Czy do takiej roli nadaje się Benjamin Netanjahu, z którym zresztą zna się Pan bardzo dobrze?

On został ponownie wybrany w grudniu zeszłego roku, po serii poprzednich elekcji oraz słabych nadziejach i nieudanych próbach stworzenia różnych pozornie skazanych na niepowodzenie koalicji. Jednak objęcie szefa rządu przez Netanjahu tylko wzmogło temperaturę podziału między Izraelczykami. Zapomniał o kompromisie i wybrał współpracę z siłami, które były dotąd na zewnątrz, ale teraz wyczuły szansę wzmocnienia swej mocy i realnego rządzenia. Uległ złudzeniu, że chwiejna większość jaką ma teraz z nimi w Knesecie zwalnia go z kompromisu. Cena jednak, jakiej zażądali nowi alianci okazała się dla izraelskiego społeczeństwa nie do przyjęcia.

Kim są owi alianci?

Pierwszy to 46-letni Itamar Ben-Gewir, lider ekstremistycznie prawicowej partii Żydowska Siła, antyarabski suprematysta i wróg wszelkiej koegzystencji z Palestyńczykami, oskarżany i skazywany za szerzenie nienawiści. Od 2021 roku jest deputowanym do Knesetu, a od 29 grudnia 2022 ministrem bezpieczeństwa wewnętrznego. Drugi to młodszy o cztery lata Becalel Smotrycz, lider Żydowskiego Domu, koalicji skrajnie prawicowych i ultrareligijnych partii, zakładających oparcie całej rzeczywistości państwowej na prawie Tory. Od 2015 roku w Knesecie. Dziś minister finansów.

Obaj oni z grupą swoich deputowanych dają Netanjahu przewagę trzech głosów w parlamencie i dzięki temu wymuszają na nim, co im przychodzi do głowy. Ich antydemokratyczne, autorytarne i rasistowskie projekty doprowadził Izrael na skraj wojny domowej, a w świecie wzbudziły falę protestów. W tym Stanów Zjednoczonych i tutejszej diaspory oraz państw zachodnich i ich społeczności żydowskich.

Jako czołowy przedstawiciel międzynarodowej społeczności żydowskiej wypowiedział Pan na początku roku, w wywiadzie dla najbardziej prestiżowej gazety izraelskiej „The Jerusalem Post”, dramatyczne słowa: „Nigdy nie myślałem, że dojdę do punktu, w którym powiem, że moje poparcie dla Izraela jest warunkowe. Zawsze mówiłem, że jest bezwarunkowe, ale jest warunkowe. Nie wydaje mi się, aby stwierdzenie, że kocham Izrael i chcę kochać Izrael jako państwo żydowskie i demokratyczne, które szanuje pluralizm było czymś przerażającym”. Ta wypowiedź stała się głośna i podpisuje się pod nią ogromna większość światowej diaspory. Dlaczego?

Bo takie są generalnie odczucia Żydów w świecie. To są słowa bólu i zatroskania o to, jak grupa ludzi próbuje prowadzić Izrael i w jakim kierunku. Czegoś takiego nie można i nie wolno popierać.

Czas porozmawiać o pomysłach Ben-Gwira i Smotrycza na Izrael.

Zasadniczym zagrożeniem są projekty dotyczące sądownictwa. Miałoby ono zostać podporządkowane władzy wykonawczej i pełnić wobec niej role usługową. Sędziowie mieliby być mianowani wedle woli rządzących. Sąd Najwyższy utraciłby posiadane prawo oceniania zgodności ustaw z Konstytucją, a każdy werdykt tego sądu mógłby zostać obalony w głosowaniu przez Kneset. To są standardy sowieckie i republik bananowych. Tych pomysłów, ktore miałyby być przegłosowane przez parlament, dwoma czy trzema głosami głosami większości ludzi Ben-Gwira i Smotrycza, społeczeństwo Izraela po prostu nie wytrzymało.

Dołożyły się inne dotyczące m.in. zmiany Prawa Powrotu, legislacji określającej, jak Żydzi z diaspory mogą powracać do Izraela i kto może zostać uznany za uprawnionego, a w konsekwencji uzyskać obywatelstwo państwa. Ponadto projekty mające godzić w prawa kobiet do aborcji oraz równouprawnienie środowisk LGBT. Także pomysły na restrykcje wobec społeczności palestyńskiej, łącznie ze skandalicznym oświadczeniem Ben-Gwira, że coś takiego jak naród palestyński... nie istnieje. Wszystko to jest pchaniem Izraela do wojny domowej.

Czy można uznać, że to, co się dzieje w Izraelu to wynik zmian demograficznych polegających na tym, że liczebność świeckich demokratów spada, a religijnych narodowców rośnie?

Taka tendencja jest widoczna. Jeśli świeccy Izraelczycy nie są teraz mniejszością, to będą nią w ciągu najbliższych pięciu do dziesięciu lat. Z drugiej strony dzieją się rzeczy nieoczekiwane. Rosyjscy Żydzi napływają do kraju i są na ogół świeccy, chociaż jest mało prawdopodobne, aby ich doświadczenia życiowe w sowieckim i postsowieckim systemie autorytarnym sprawiły, że wielu z nich stało się od przyjazdu do Izraela liberalnymi demokratami. Są zatem świeccy, ale z pojęciowym konstruktem właściwym religijnym narodowcom. Widzą świat oczyma autorytarnymi zamkniętymi na tolerancję dla innych oraz przekonaniem o własnej wyższości. Takie procesy przekładają się na wyniki wyborów.

Czy Netanjahu toleruje Ben-Gwira i Smotrycza, bo sam ma szereg oskarżeń sądowych, które finalnie mogą zakończyć się skazaniem premiera, gdyby utracił immunitet?

 Jest jasne, że osobiste problemy z prawem Netanjahu są cynicznie wykorzystywane przez jego aliantów do presji na zmiany wykluczające wszelki kompromis i spychające Izrael ku przepaści.

Czyli lepiej, żeby kraj stanął w ogniu byle premier miał spokojną głowę? Nie ma wyjścia?

Zawsze starałem się być pragmatykiem i szukać rozwiązań coś ulepszających, a nie pogarszających. Musimy spojrzeć na długoterminowe i krótkoterminowe konsekwencje. Na krótką metę należałoby się zająć się premierem, jego problemami oraz uwzględnieniem ogólnych potrzeb i priorytetów. Widziałbym tu rolę dla prezydenta Jicchaka Herzoga, który w obecnej sytuacji musi być kreatywny i odważny. Nie znam pełni prerogatyw jego władzy, ale zakładam, że prezydent, jak każdy prezydent, ma możliwość udzielania ułaskawień. To narzędzie mogłoby zostać wykorzystane do kompromisu. Jeśli Netanjahu zostanie uznany za winnego, Herzog mógłby go ułaskawić. Mając taką perspektywę premier miałby możliwość pozbycia się Bena-Gwira i Smotrycza, którzy z pewnością nie są zainteresowani żadnym kompromisem. To typy prowokatorów, którzy trzymają w szachu Netanjahu i nie mają woli zaprzestania zastraszania i jakiejkolwiek gotowości do kompromisu. Zatem nie ma nadziei na demokrację. Konkludując, w planie krótkoterminowym, należałoby znaleźć sposób na uwolnienie premiera od politycznego wymuszenia, jakie stosują wobec niego ekstremiści z koalicji.

A co w planie długoterminowym?

Izrael musi zmienić swój system polityczny, tak aby nie był uzależnionym, jak dziś, od dwóch, trzech głosów. Marginalnie egzotyczni członkowie Knesetu w koalicji premiera posiadają nieproporcjonalną ilość władzy, której nie wahają się wykorzystywać do swoich mętnych celów kosztem całego społeczeństwa. Pod pewnymi względami, chociaż system jest inny, są odpowiednikiem dziewięciu członków protrumpistowskiego ruchu MAGA (Make America Great Again, Uczyń Amerykę Znów Wielką) w Izbie Reprezentantów USA, ze względu na ich gotowość do spalenia systemu jeśli sobie nie poradzą z realizacją własnych planów. Ich, jednych i drugich, sojusze są dla ich partii, a nie dla elektoratu. To musi się zmienić.

Czy Izrael nie będzie już nigdy taki jak dawniej?

To pewne. Izrael pokazał, że nie jesteśmy tak jednym narodem, jak nam się wydawało. Mieliśmy dwa hasła, powody do dumy. Po pierwsze, że Izrael jest jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie, w czym zresztą utwierdzali nas inni. Cóż, prawie straciliśmy to wyróżnienie, a to jeszcze nie koniec. Po drugie, że naród żydowski jest jednym narodem. Cóż, nie byliśmy nim w ciągu ostatnich trzech miesięcy, więc musimy przestać to mówić. Nasz izraelski sen się skończył. Jest pora działania.

Izrael zaczął działać skoro na ulice wychodziło nawet osiemset trzydzieści tysięcy ludzi...

To, że ludzie wyszli na ulice, kreatywnie odrabiając lekcję demokracji, bez przemocy i gróźb jest powodem do dumy. Jako typowy Żyd wierzący w cuda mogę to, co się stało śmiało określić mianem cudu. Bo jak inaczej kiedy w kraju, który od początku istnienia był apatyczny, jeśli chodzi o protesty, takie masy wylegają na ulice, by walczyć o demokrację. Doszło do politycznej korupcji, naród izraelski zapłacił za nią wysoką cenę, a mimo to nie „zbuntował się”. Protesty w Izraelu były spontaniczne, ale wolne od przemocy i niszczenia. Bez zabitych i rannych. Bez demolowania urzędów, palenia samochodów. Dlatego z poczuciem dumy dostrzegam, że jesteśmy inni. Z poczuciem nadziei na przyszłość mówię, że jeśli sprawy znów się rozpadną, mogą znowu się połączyć.

Myśli Pan, że Netanjahu, który zapowiedział zawieszenie prac nad niszczeniem systemu prawnego Izraela na miesiąc podczas którego przypadają Święta Pesach, wycofa się z tego szaleństwa?

Najstarsze i najważniejsze święto żydowskie Pesach zwane też Passover obchodzone jest na pamiątkę wyzwolenia Żydów z niewoli egipskiej. To święto wyjścia z jednego stanu i przejścia do innego. Ze stanu niewoli do stanu wolności. Z mroku do jasności. Trzeba o tym szczególnie pamiętać, bo byliśmy przed chwilą na skraju przepaści i to nas poraniło na zawsze. Istnieje konflikt między demokracją a żydowskością. Buzuje napięcie między świeckimi demokratami i religijnymi nacjonalistami. Miejmy nadzieję, Benjamin Netanjahu zrozumie w Passover, że jest już najwyższy czas wyjścia z niewoli Ben-Gwira i Smotrycza.

« 1 »
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy