Przełomowy moment w życiu dzisiejszej patronki miał miejsce w Wenecji. Taką nazwę nosił wtedy, to jest w 1924 roku łódzki park, w którym była zabawa.
Przełomowy moment w życiu dzisiejszej patronki miał miejsce w Wenecji. Taką nazwę nosił wtedy, to jest w 1924 roku łódzki park, w którym była zabawa. Zabawa, która miała w sercu Heleny Kowalskiej wypełnić miejsce po gorącym pragnieniu wstąpienia do klasztoru, na co właśnie nie zgodzili się rodzice. Była więc zabawa, była koleżanka Heleny i jej siostry, był mężczyzna z którym tańczyła i… Jezus. Tak opisała to zdarzenie po latach w swoim „Dzienniczku”: „Nagle ujrzałam Jezusa [tuż] obok, Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: Dokąd cię cierpiał będę i dokąd Mnie zwodzić będziesz? W tej chwili umilkła wdzięczna muzyka, znikło sprzed oczu moich towarzystwo, w którym się znajdowałam, pozostał Jezus i ja”. Co zrobiła w tym momencie Helena? Przerwała taniec, pobiegła do katedry św. Stanisława Kostki, która była obok parku, padła krzyżem przed tabernakulum i zapytała Jezusa: Co ma robić? Usłyszała wtedy: „Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru”. Posłuchała i bez zgody rodziców, bez posagu, który był niezbędny by zostać przyjętą do zgromadzenia, bez perspektywy pracy – w ciemno po prostu – pojechała do stolicy. Zaraz, zaraz… w ciemno? No nie… Helena po prostu rzuciła się w otchłań Bożej miłości, sama na sobie przetestowała słowa, które do niej przylgną: "Jezu ufam Tobie!". I stała się św. Faustyną Kowalską, sekretarką Bożego miłosierdzia.