W tej przypowieści nie chodzi tylko o modlitwę. Rzecz dotyczy w ogóle relacji człowieka do Boga, do bliźnich i do siebie samego.
Jezus opowiedział niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść:
«Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”.
A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!”
Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».
1. Modlitwa jest w pewnym sensie papierkiem lakmusowym naszej chrześcijańskiej tożsamości. Stając przed Panem, odsłaniamy swoje prawdziwe oblicze. Popatrzmy najpierw na celnika. Przychodzi do świątyni z pustką swojego serca, ze swoimi życiowymi porażkami. Jego modlitwa jest pokornym błaganiem Boga o zmiłowanie. Wie, że przed Panem jest żebrakiem, choć pewnie nie miał problemów finansowych. Wie jednak, że potrzebuje Bożej miłości, Bożego przebaczenia. Przychodzi jak marnotrawny syn, świadomy swej niegodności. Modlitwa celnika ukazuje go jako reprezentanta biblijnych ubogich Jahwe, czyli ludzi, którzy spodziewają się wiele już tylko po Bogu. Celnik jest ubogim w duchu, ponieważ jest wolny od pychy, wolny od lęku o swoją reputację. Ma puste ręce, dlatego ufnie powierza się dłoniom Pana.
2. Kim jest faryzeusz? Jego modlitwa nie jest błaganiem, ale podziękowaniem. Dziękuje jednak nie tyle Bogu co sobie. Opisuje swoje liczne cnoty i wady innych. Najbardziej uderzające jest to, że on właściwie nie potrzebuje Boga, bo wszystko zawdzięcza sobie. Nie potrzebuje przebaczenia, bo nie ma grzechów. Nie prosi o sprawiedliwość, bo sam jest sprawiedliwy. Jego modlitwa to słowa narcyza wpatrzonego w siebie i gardzącego innymi. Modlitwa, w której nie chodzi o Boga, nie jest modlitwą. Jest jej karykaturą. Powierzchowna pobożność może być zasłoną dymną dla pychy i egoizmu. Faryzeusz rozmija się z Bogiem.
3. Patrząc na te dwie postaci, możemy zobaczyć jasno wybór, przed którym Bóg nas stawia, do czego nas wzywa i przed czym ostrzega. Możemy także lepiej zrozumieć, czym jest chrześcijańska doskonałość. Nie chodzi w niej o kolekcjonowanie cnót, w których nieustannie przeglądamy się jak w lustrze. Fundamentem świętości pozostaje na zawsze pokora, czyli świadomość bycia sługą nieużytecznym. Świętość nie oznacza bezgrzeszności, doskonałej czystości, braku wad, skaz, upadków. Doskonałość chrześcijańska polega na ufnym powierzaniu się Bogu każdego dnia. Takim, jakim jestem. Z moją historią życia, z pustką, z ranami. Takie zawierzenie sprawia, że staję się wolny od chorobliwej troski o własne „ja”, od lęku o swoją reputację, opinie innych, od oczekiwania uznania i nagrody.
4. Bardzo à propos jest słynna modlitwa św. Ignacego z Loyoli: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę moją całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś – Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę, albowiem to mi wystarcza”. Celnik dodałby tylko: „Amen”.
Rycina z Biblii wydanej w 1909 r. Fotoreprodukcja Henryk Przondziono / Foto Gość