Gdy Bernardyna Maria Jabłońska wstępowała do ledwo co założonych albertynek była pełna ideałów wyniesionych z domu: wiara, miłość, pomoc bliźnim.
Gdy Bernardyna Maria Jabłońska wstępowała do ledwo co założonych albertynek była pełna ideałów wyniesionych z domu: wiara, miłość, pomoc bliźnim. Postulat wydaje się jej spełnieniem wszystkich marzeń o życiu zakonnym, jako pełnym kontemplacji i pokuty, a pierwsza placówka nowicjatu - Ogród Anielski – już w nazwie zaprasza do posługi. Czego Bóg mógłby chcieć od niej więcej? Okazuje się, że realizmu i wytrwałości. Wielkiej wytrwałości. Bo Ogród Anielski to Miejski Dom Kalek z przełomu XIX i XX wieku. Pełen brudu, chorób, ludzkiej złośliwości i niewdzięczności. Takie zderzenie ideałów z prozą życia, którą przecież Bernardyna Jabłońska doskonale znała z rodzinnej podkarpackiej wsi, choć nie w takim natężeniu, wywołało u niej głęboki kryzys powołania. Pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni, biorąc pod uwagę, że to właśnie jej przypadło w udziale – jako przełożonej - przeprowadzenie albertynek przez I wojnę światową, całe międzywojnie i początek II. Jak go przetrwała? Dzięki wparciu św. Brata Alberta Chmielowskiego, którego dzieła na rzecz biednych była kontynuatorką. I dzięki modlitwie jaką dla niej ułożył, a którą nosiła odtąd zawsze na sercu zapisaną na karteczce. „Heroiczny akt ofiarowania się Bogu”. W całej swojej pełni, w swoich mocnych stronach i słabościach. Szczególnie w nich. Bo tylko On może wyprowadzić z nich moc, tak jak Bernardynę Marię Jabłońską, prostą dziewczyną z Podkarpacia, uczynił błogosławioną.