Neapol. Miasto we Włoszech u podnóży Wezuwiusza. Duże, piękne i niebezpieczne. To tam powstała niesławna Camorra, która od roku 1820 roku obficie przelewa krew na neapolitańskich ulicach.
Neapol. Miasto we Włoszech u podnóży Wezuwiusza. Duże, piękne i niebezpieczne. To tam powstała niesławna Camorra, która od roku 1820 roku obficie przelewa krew na neapolitańskich ulicach. To tam również swoje miejsce spoczynku znalazła krew, która pulsuje nie mogąc doczekać się… zmartwychwstania. A przynajmniej tak wyraził się boloński kardynał Lambertini, przyszły papież Benedykt XIV, o relikwiach dzisiejszego patrona. Dwie ampułki, których zawartość kilka razy w roku na oczach wiernych zmienia swoją konsystencję z zaschłej przed wiekami w płynną. Krew św. Januarego. Idealna relikwia dla krewkiego miasta, nieprawdaż? Ale też i sam św. January wydaje się być postacią jakże pasującą do ludowej pobożności mrocznych zaułków Neapolu. To wszakże biskup pobliskiego Benewentu, który na wieść o tym, że jego przyjaciel i diakon, Sozjusz, został zadenuncjowany jako chrześcijanin i uwięziony, udał się do lochu, w którym go trzymano, by go podtrzymać na duchu. Mógł, a nawet powinien uciekać, skoro złapano jego bliskiego współpracownika. A on z zimną krwią wszedł w paszczę lwa i zginął 19 września 305 roku w czasie prześladowań za cesarza Dioklecjana. Tak, odwaga biskupa Januarego i jego poczucie braterstwa wielu może imponować, ale nie to uczyniło go świętym. Sprawiła to krew, którą przelał dla Chrystusa. Jego własna, a nie jego wrogów.