Dzisiaj – szczęśliwie – nie stanowiłaby już ewenementu. Dziwacznego, bulwersującego lub fascynującego wyjątku od reguły.
Dzisiaj – szczęśliwie – nie stanowiłaby już ewenementu. Dziwacznego, bulwersującego lub fascynującego wyjątku od reguły. Ale w Kościele Królestwa Niemieckiego w XII wieku Hildegarda z Bingen mocno odstawała od utartych schematów na temat roli kobiet w społeczeństwie. Raz, z powodu swojej wysokiej pozycji społecznej – była dobrze urodzona i pełniła funkcję przeoryszy w klasztorze benedyktynek w Rupertsbergu. Dwa, bo odebrała w klasztorze staranne wykształcenie, które łączyła z przyrodzoną inteligencją i darem słowa, robiąc zamierzone piorunujące wrażenie na swoich rozmówcach. Trzy, bo nie bała się pytać i szukać nieszablonowych rozwiązań, a nawet tworzyć filozoficznych koncepcji dotyczących świata materii ożywionej i martwej. No i czwarty powód, dla którego Hildegarda z Bingen niepokoiła mężczyzn, to wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Już tylko te cztery punkty z życiorysu dzisiejszej patronki mocno wykraczały poza średniowieczny wizerunek niewiasty, nieważne czy żony, czy zakonnicy. Czy ta kobieta naprawdę, jest głosem Boga? Czy naprawdę jej umysł jest tak przenikliwy, a obserwacja praw świata tak dogłębna? Czy nie błądzi rozważając sprawy z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej? Takie pytania stawiali sobie jej współcześni. Z perspektywy wieków okazało się, że Hildegarda z Bingen to pierwsza kobieta pośród lekarzy i przyrodników Niemiec. A przede wszystkim święta, bo ten ogrom talentów i darów ani trochę nie oddalił jej od Boga i ludzi.