Świętość przypomina czasem sztafetę pokoleń, w której przekazywany jest ogień miłości do Boga.
Świętość przypomina czasem sztafetę pokoleń, w której przekazywany jest ogień miłości do Boga. Takie przynajmniej wrażenie można odnieść, gdy poznamy bliżej dzieje Ingrid Elofsdotter, wspominanej dzisiaj jako Ingryda Szwedzka. Oficjalnie jedynie błogosławiona, bo na drodze do kanonizacji stanęła reformacja. To jednak działo się już 300 lat po jej śmierci, 2 września 1282 roku w Skanninge, w założonym przez nią klasztorze dominikanek, pierwszym takim na ziemiach szwedzkich. A jak do tego doszło, że królewska krewna zamknęła się za klasztorną furtą? Tutaj jest właśnie miejsce na ową sztafetę pokoleń, które swoje życie dużo wcześniej przed nią oddały Bogu. Ingryda bowiem po tym jak owdowiała, wyruszyła z pielgrzymką: do Ziemi Świętej, Rzymu, gdzie spotkała się z papieżem i Santiago de Compostela. Owocem tej wędrówki po miejscach naznaczonych świadectwem świętości innych był ogień rozniecony w jej własnym sercu, by samemu również wejść na tę drogę. No może nie do końca samemu, bo pomocą był tutaj Petrus de Dacia, dominikanin, który zebranym wokół Ingrydy kobietom czytał i objaśniał Słowo Boże. Co ciekawe, utrzymuje się że ów ogień świętości Ingryda Szwedzka po 30 latach od swojej śmierci przekazała dalej. Komu? Swojej krewnej, Brygidzie Szwedzkiej, która znając historię Ingrydy i odwołując się do jej doświadczeń, łatwiej mogła pójść jej śladem i zostać po latach świętą patronką Szwecji.