Zwykle mówiąc o świętych, zapominamy o tym, że mieli bliskich, z którymi łączyły ich mocne więzi.
Zwykle mówiąc o świętych, zapominamy o tym, że mieli bliskich, z którymi łączyły ich mocne więzi. Więzi trwalsze od rozłąki, jaką często pociągała za sobą decyzja o pójściu za swoim powołaniem. Dobrze pokazuje to historia dzisiejszej patronki, św. Teresy Małgorzaty Redi od Najświętszego Serca Jezusa, włoskiej karmelitanki z XVIII wieku. Od dziecka wykazywała ona duże zainteresowanie sprawami wiary, dlatego nikogo nie zaskoczyła jej nastoletnia decyzja o wstąpieniu do klauzurowego klasztoru. Najmniej zaś zaskoczony był nią jej ojciec, Ignacy Maria Redi, który dla swojej córki od lat był duchowym powiernikiem. Wyrazem łączącej ich głębokiej relacji, były rozmowy, jakie prowadzili i dziesiątki listów jakie ze sobą wymienili. Jestem wdzięczna ojcu, bardziej za to, czego mnie nauczył, niż za to, że w sensie biologicznym zrodził mnie dla tego świata – powtarzała później wielokrotnie św. Teresa Małgorzata od Najświętszego Serca Jezusa. Ów pozytywny wzorzec ojca zaowocował zresztą jej wielkim otwarciem na miłość do Boga Ojca. Tak wielkim, że zwyciężyła ona przedwczesna śmierć dzisiejszej patronki – zmarła bowiem na skutek choroby w 1770 roku, licząc sobie zaledwie 23 lata. Gdy jednak 13 lat później otworzono jej grób z uwagi na proces beatyfikacyjny, znaleziono jej ciało nietknięte rozkładem. Obecny przy tym ojciec dzisiejszej świętej wsunął wtedy na palec swej córki pierścień, który za życia należał do jej matki.