Historia dzisiejszego patrona, św. Stefana Węgierskiego, ginie w pomroce dziejów. Ale jest jeden przedmiot, jeden artefakt, który tę odległą przeszłość łączy z teraźniejszością – to Korona św. Stefana.
Historia dzisiejszego patrona, św. Stefana Węgierskiego, ginie w pomroce dziejów. Ale jest jeden przedmiot, jeden artefakt, który tę odległą przeszłość łączy z teraźniejszością – to Korona św. Stefana. Według legendy św. Stefan otrzymał ją od papieża Sylwestra II, jako widomy znak jego zgody na to, by Stefan stał się pierwszym królem Węgier, noszącym dodatkowo zaszczytny tytuł "króla apostolskiego" z uwagi na jego wysiłek w chrystianizacji swojego królestwa. Koronacja nastąpiła 25 grudnia, w uroczystość Bożego Narodzenia, w roku 1000, a 41 lat rządów św. Stefana to zasadniczy punktem odniesienia dla całej późniejszej historii Węgier. Zwycięski, praworządny, a do tego chrześcijański władca, któremu Kościół zawdzięcza utworzenie sieci biskupstw obecnych po dziś dzień, czego można chcieć więcej? Dlatego więc i owa Korona św. Stefana stała się po jego śmierci najbardziej pożądanym atrybutem władzy jego następców. Przekazywali ją sobie, albo o nią walczyli. Jej historia pełna jest zwrotów akcji, była nawet po II wojnie światowej wywieziona w tajemnicy do Stanów Zjednoczonych Ameryki i zdeponowana w Fort Knox. Od 2000 roku jest prezentowana w Sali pod Kopułą Parlamentu Węgier. Jednak czy dla sprawujących władzę jest dzisiaj czymś więcej niż państwowa relikwia? Czy za jej sprawą powraca do nich ideał św. Stefana, chrześcijańskiego władcy?