W świecie zaawansowanej i skomercjalizowanej medycyny ten włoski kapłan i zakonnik z XVI wieku przypomina, że wiara nie jest przeszkodą dla narzędzi nauki.
W świecie zaawansowanej i skomercjalizowanej medycyny ten włoski kapłan i zakonnik z XVI wieku przypomina, że wiara nie jest przeszkodą dla narzędzi nauki, ale ich uzupełnieniem, pomagając dostrzec w cierpiących nie tylko pacjentów, ale i ludzi. To wyjątkowy dar, który dzisiaj oferuje nam św. Kamil de Lellis. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że nawet on musiał do niego dorosnąć. Bo zanim w chorych dostrzegł Chrystusa, zajmował się raczej przysparzaniem pracy medykom i grabarzom. Kamil był bowiem szlachcicem, hazardzistą i żołnierzem, co życiowo dawało zabójczą doprawdy mieszankę. I pewnie źle by się to wszystko dla niego skończyło, gdyby nie rana na nodze, która uparcie nie chciała się goić. To ona zmusiła go do odwiedzenia szpitala w Rzymie, gdzie spędził długie 4 lata. To tam zobaczył ludzi cierpiących, tam nauczył się ich pielęgnować, tam też podjął decyzję o kapłaństwie. A po święceniach, uzbrojony w wiedzę z zakresu teologii, medycyny i wojskowości wrócił do szpitala, by zorganizować tam sprawną wspólnotę zakonną, która bez reszty odda się posłudze chorym – popularnych kamilianów od imienia jej założyciela św. Kamila de Lellis. Jeszcze za jego życia, czyli do roku 1614, objęli oni swoja opieką – bagatela – 65 szpitali w całej Italii, tracąc na polu bitwy z chorobami 100 współbraci. Ale obrazu Chrystusa w swoich pacjentach nie stracili ani razu.