Na początku lipca 1997 roku zaczęło intensywnie padać, potem było już tylko gorzej...
Powódź tysiąclecia, która w 1997 roku nawiedziła nie tylko południową i zachodnią Polskę, ale także Czechy, wschodnie Niemcy, północno-zachodnią Słowację oraz wschodnią Austrię, doprowadziła na terenie Czech, Niemiec i Polski do śmierci 114 osób. W samej tylko Polsce zginęło 56 osób. Straty materialne w naszym kraju oszacowano na około 12 mld złotych. Na początku lipca zaczęło bardzo intensywnie padać. Po trzech dniach opadów rzeki w wielu miejscach osiągnęły niebezpiecznie wysokie stany, a deszcz nadal nie przestawał padać.
W archiwalnym artykule "Gościa Wrocławskiego" z 1997 roku czytamy o 81-letniej właścicielce domu, którą w czasie powodzi trzy razy próbowali zabrać sąsiedzi, rodzina i strażacy. Nie chciała jednak opuścić swoich kątów: "Mieszkam tu od 1946 roku, widziałam różne powodzie, ale takiego kataklizmu się nie spodziewałam i do końca nie wierzyłam, że to będzie tak wyglądało. Gdy zobaczyłam, co się dzieje, wyszłam na balkon i zaczęłam krzyczeć, ale było już za późno, by ktoś usłyszał moje wołanie o pomoc."
Okładka „Gościa Niedzielnego”, wysyłanego do druku 8 lipca 1997 r.Zobacz: zdjęcia z powodzi w 1997 roku
25 lat temu opady w Sudetach Wschodnich oraz południowej części Śląska objęły dorzecze Odry i spowodowały, że już 6 lipca pierwsze wsie i miasteczka zostały zalane przez Nysę Kłodzką, Odrę, Prudnik i Złoty Potok. Pierwszymi zalanymi polskimi miastami były natomiast Prudnik i Głuchołazy.
Powódź 1997 Wrocław7 lipca woda doszła do Krapkowic. Dzień wcześniej, 6 lipca wieczorem, ogłoszono w Opolu stan przeciwpowodziowy. 8 lipca Odra wylała w Raciborzu, 9 lipca w Koźlu, a już 10 lipca 1997 roku Odra zalała lewobrzeżne Opole. Dwa dni później zalana została duża część Wrocławia i Rybnik. Następnie Odra zalała część Głogowa oraz pobliskie miejscowości.
Najpierw lało przez trzy doby. Mieszkańcy wsi takich jak Nieboczowy, Buków, Odra czy Olza czuli, że pachnie powodzią. W jednym z archiwalnych numerów "Gościa Katowickiego" czytamy: – Ktoś powiedział, że Odra przybiera. Mieliśmy pole nad samą rzeką, więc poszliśmy tam ocalić choć trochę kartofli – mówi Rita Krzyżok z Bukowa. – Nakopaliśmy tylko pół worka. Deszcz padał tak, jakby ktoś lał z wiader. I jeszcze wiatr wiał ku górom, od północy. W takich warunkach to pewne, że będzie powódź – wspomina.
Największe straty w dorzeczu górnej Odry zanotowano w powiatach raciborskim i wodzisławskim oraz opolskim. W dorzeczu Wisły do największych strat doszło w rejonie podgórskim, w początkowym biegu Wisły, Sanu i ich dopływów. Powódź dosięgła również Krakowa, gdzie zalane zostały obszary przyległe do rzeki.
Noc z 7 na 8 lipca 1997 r. była najstraszniejszą nocą w życiu dla tysięcy ludzi nad Odrą. – Z sąsiadami dawaliśmy sobie znaki świeczkami, że jesteśmy, że jeszcze żyjemy – wspominał w "Gościu Katowickim" Gerard Kosorz. Zaczął się naprawdę bać, gdy z parapetów odpłynęły doniczki. Powyżej parapetów jego dom miał słabszą zaprawę, którą mogła wymyć woda, rycząca pod oknem. Nagle zaczęły wybuchać piece w pobliskich Zakładach Elektrod Węglowych. Ludzie porównywali to do wybuchów bomb atomowych, bo w upiornym czerwonym poblasku widzieli formujące się grzyby nad miejscami eksplozji. – Słyszeliśmy wielki krzyk pracowników ZEW-u, którzy do końca próbowali ratować zakład. Baliśmy się, że są poparzeni – wspominała w tym samym archiwalnym wydaniu GN pani Elżbieta, żona Gerarda. – Od tego ognia woda wokół nas zrobiła się czerwona. To był przerażający widok, przywodziło mi to na myśl sądny dzień.
Zetknięcie z kataklizmem dla wielu dotkniętych nim osób okazało się ogromną tragedią. – W 1997 r. do czasu powodzi mieliśmy 8 pogrzebów. Do końca roku pochowaliśmy natomiast jeszcze 30 osób. Ludzie chodzili jak obłąkani, wielu z nich potraciło cały swój majątek – wspomina ks. Danicki. W niedzielę 13 lipca zdecydował się odprawić Mszę św. Kościół był zalany, więc ustawił prowizoryczny ołtarz na dachu plebanii, przy którym oprócz niego zgromadzili się gospodyni i... dwa psy. – Zacząłem śpiewać pieśń na wejście, lecz głos mi się załamał. Mszę jednak odprawiłem. Razem ze mną modlili się parafianie w okolicznych domach – opowiada kapłan. Więcej czytaj w tekście archiwalnym.
W 2017 roku otwarta została wystawa zdjęć Krzysztofa Świderskiego z powodzi tysiąclecia w lipcu 1997 r., który w wywiadzie dla "Gościa Opolskiego" opowiadał:
Najmocniej jestem związany ze zdjęciem pierwszych ewakuowanych z Półwsi. Robiliśmy ich zdjęcia razem ze śp. Tadziem Kwaśniewskim. Dwie starsze kobiety, które przywieziono do Opola helikopterem. W woreczkach mają lekarstwa, jakieś dokumenty, idą na boso. Po prostu szaleństwo. Nawet ten strażak ma w twarzy coś takiego wyjątkowego. Nikt nie był gotowy na to. Ja byłem jak znieczulony. Po prostu robiłem zdjęcia.
Więcej: Dość powodzi na całe życie
We Wrocławiu, co roku odbywa się procesja z relikwiami św. Doroty i św. Stanisława i choć sama tradycja procesji sięga średniowiecza, to dopiero powódź tysiąclecia wskrzesiła ją na nowo. Od tamtej pory każdego roku mieszkańcy stolicy Dolnego Śląska dziękują za ocalenie od kolejnych katastrof i proszą o potrzebne łaski dla miasta, jego władz i mieszkańców.
Czytaj: Potężni opiekunowie
Dla uczczenia pamięci ofiar powodzi zespół Hey zadedykował im piosenkę pt. „Moja i twoja nadzieja”. Utwór ukazał się na specjalnej płycie-cegiełce. Dochód ze sprzedaży tej płyty zasilił fundusz „Telewidzowie-Powodzianom”.
Hey - Moja i Twoja NadziejaWarto przeczytać: Powódź zaniedbań