Niby to jest oczywiste, ale tak bardzo o tym w dzisiejszych czasach zapominamy, że potrzebujemy nieustannych tego świadków. Czego?
Niby to jest oczywiste, ale tak bardzo o tym w dzisiejszych czasach zapominamy, że potrzebujemy nieustannych tego świadków. Czego? Człowieczeństwa Chrystusa, który choć jest Synem Bożym, dzielił nasz stan we wszystkim z wyjątkiem grzechu, zwłaszcza w cierpieniu. To nie znaczy, że cierpienie jest dobre, ale przeżyte w duchu "naśladowania człowieczeństwa Jezusa” może sprawić, że w naszym życiu objawi się również Jego boskość i moc. Tak przynajmniej było w przypadku Małgorzaty Ebner bawarskiej dominikanki z XIV wieku. Miała 15 lat gdy wstąpiła do klasztoru, 25 gdy poważnie zachorowała i 60 gdy odeszła po zasłużoną nagrodę do nieba. Zasłużoną, bo będąc przez połowę swego życia przykuta do łóżka, z pomocą ojca duchowego odbyła długą i owocną podróż wewnętrzną, której ślady pozostawiła w duchowym dzienniku, swoistej autobiografii i jednocześnie świadectwie głębokiego zjednoczenia z Chrystusem. Siostra Małgorzata Ebner zmarła zatem po długiej i wyczerpującej chorobie w opinii świętości 20 czerwca 1351 roku, jednak jej kult zaaprobował oficjalnie dopiero św. Jan Paweł II w roku 1979. Widocznie nasz świat, który cierpienia się boi i radykalnie je odrzuca, potrzebuje świadków, którzy ocalili swoje człowieczeństwo pomimo takiego właśnie doświadczenia.