Jak to było z dzisiejszym patronem? Zginął męczeńsko. I to w sumie, jak to w życiu często bywa, zginął z rąk tych, którym wcześniej przyszedł z pomocą.
Jak to było z dzisiejszym patronem? Zginął męczeńsko. I to w sumie, jak to w życiu często bywa, zginął z rąk tych, którym wcześniej przyszedł z pomocą. A wszystko wydarzyło się w Holeszowie koło Ołomuńca 17 marca 1620 roku. Św. Jan Sarkander był już tam wtedy od dwóch lat proboszczem, ale to wcale nie znaczyło, że Holeszów był katolicki. Nie, nie. Przełom XVI i XVII wieku na Śląsku i Morawach był czasem sporych różnic religijnych, które wybuch wojny trzydziestoletniej postawił dosłownie na ostrzu miecza. Gdy jednak do Holeszowa zbliżali się żołdacy z zamiarem dokonania pogromu ludności niekatolickiej, to właśnie proboszcz Sarkander wyszedł im naprzeciw z procesją eucharystyczną, przekonując żołnierzy, że miasto jest katolickie. Najeźdźcy odeszli, ale za swoją publiczną manifestację siły wiary nasz patron zapłacił wkrótce wysoką karę. W stosownym bowiem czasie, gdy zwycięstwo na wojnie zaczęli odnosić protestanci, został aresztowany, wtrącony do lochu i zmuszony przyznać, że sam sprowadził obce wojska na Holeszów, by następnie teatralnie zwyciężyć je procesją. Ponieważ była to nieprawda, św. Jan Sarkander zginął męczeńsko z rąk współbraci w Chrystusie. Jednak jak przystało na ucznia Chrystusa przebaczył swoim oprawcom, dlatego został nie tylko świętym, ale i świadkiem jedności, która może czasem kosztować życie.