Nie nazywamy ich uchodźcami, ale gośćmi. Chcemy im pokazać, że są dla nas ważni. To są ludzie, którzy potrzebują pocieszenia oraz wsparcia - mówi s. Alicja Pachla, ze Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego z Raciborza.
Klasztory w Polsce pomagają uchodźcom z Ukrainy. Jednym z nich jest zgromadzenie Służebnic Ducha Świętego z Raciborza. Siostry pomagają materialnie, udzielają duchowego wsparcia i wciąż wysłuchują historii pełnych bólu, cierpienia oraz tęsknoty.
Żeńskie zgromadzenia zakonne w Polsce przeorganizowują codziennie życie w klasztorze, aby przyjmować uchodźców z Ukrainy. Siostry ze zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego z Raciborza pomagają nie tylko materialnie, ale i duchowo. Dały potrzebującym dach nad głową, zapewniają ciepłe posiłki i włączają się w pomoc humanitarną, organizując transporty z żywnością. Ponad trzy miesiące temu, werbistki otworzyły swoje serca i domy. - Już na początku marca przyjeżdżały do nas osoby z Zaporoża, Kijowa i Charkowa. Pokoje gościnne przygotowywałyśmy spontanicznie, jeden z budynków przeznaczyłyśmy dla naszych gości. W ciągu kilku dni znalazło się tam 20 osób, z każdym kolejnym było ich coraz więcej - tłumaczy w rozmowie z Family News Service s. Alicja Pachla, ze zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego w Raciborzu.
Klasztor otwarty dla potrzebujących
Zakonnica opowiada, że uchodźcy z Ukrainy przyjeżdżali do nich też na kilka dni. Potem opuszczali dom sióstr, aby udać się na Zachód, do swoich rodzin i bliskich. Siostra Alicja przyznaje, że obecnie ich zakonna posługa ma zupełnie inny charakter niż jeszcze dwa miesiące temu. Goście zza wschodniej granicy żyją w klasztorze jak jedna wielka rodzina. Mają do dyspozycji kuchnię, podstawowe sprzęty gospodarstwa domowego, a nawet pokój do rekreacji i odpoczynku. Obecnie w domu prowincjonalnym w Raciborzu jest 47 osób. Inne wspólnoty zgromadzenia także przyjmują uchodźców. Tak jest chociażby w Sulejówku, pod Warszawą. Siostry organizują zajęcia dla matek, pomagają dzieciom z Ukrainy w szkołach i przedszkolach, dzielą się obowiązkami i pracą w ogrodzie.
- Dzieci zaczynają normalnie funkcjonować. Biegają, bawią się w chowanego. W ich oczach nie widać już lęku i strachu. Wprowadziły w naszą wspólnotę radość i życie! - wyjaśnia s. Alicja.
Zdarzają się sytuacje, które wymagają szybkiej interwencji, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy urzędowe. Nie ma jednak spraw nie do rozwiązania.
Na linii frontu z pomocą
Uchodźcy spotykają się z dużą życzliwością mieszkańców Raciborza. Większość z nich chce jednak wracać do swojej ojczyzny. - Wyczuwa się wśród nich ogromną tęsknotę. Rodziny są rozbite, ich bliscy pozostali w Ukrainie. Jest u nas mama z młodszym synem, starszy, 20-letni chłopak pozostał w kraju ogarniętym wojną - mówi nam s. Alicja Pachla.
Kilka dni temu z domu prowincjonalnego odjechali do Charkowa dwie kobiety: Julia z 15-letnim Miszą oraz Vita z 9-letnią Anią. Mieli łzy w oczach. Ale tęsknota za rodziną była już silniejsza niż strach.
Werbistki każdego dnia wysłuchują świadectw ludzi pełnych bólu i cierpienia. Wspomagają ich też duchowo. - Dbamy także o ich duchowość. Zapraszamy do kaplicy na spotkania i nabożeństwa. Nie nazywamy ich uchodźcami, ale gośćmi. Chcemy im pokazać, że są dla nas ważni. To są ludzie, którzy potrzebują pocieszenia oraz wsparcia. Oni nam dziękują za to, co dla nich robimy - opowiada w rozmowie z Family News Service s. Alicja.