W ikonografii często towarzyszy mu woda. I słusznie, bo jego życie porwał nurt Wełtawy.
W ikonografii często towarzyszy mu woda. I słusznie, bo jego życie porwał nurt Wełtawy. Zanim jednak 20 marca 1393 roku został ciemną nocą zrzucony do tej praskiej rzeki, wcześniej dał się nieść innemu nurtowi - kariery w Kościele doby średniowiecza. Nie czyńmy jednak Janowi z tego powodu zarzutów, wszak pochodził z Pomuk, czy właściwie Nepomuk, czyli znikąd. Jednak jeszcze jako kleryk zaczął już figurować w dokumentach kurii biskupiej w Pradze w charakterze notariusza. Potem było kapłaństwo i probostwo, kilkuletnie studia prawnicze w Padwie i wreszcie godność kanonika przy kościele świętych Piotra i Pawła na samym Wyszehradzie, czyli na wzgórzu, które za swoją siedzibę obrali władcy Czech. I kiedy Jan Nepomuk osiągnął już w Kościele niemal wszystko płynąc z nurtem funkcji i zaszczytów, wtedy stanął przed nie lada wyzwaniem. Oto – jak głosi pisana pół wieku po śmierci św. Jana Nepomucena "Kronika" Tomasza Ebendorfera – zostaje on poproszony przez króla o przysługę, ujawnienie tajemnicy spowiedzi królewskiej małżonki. To raptem kilka zdań wyszeptanych władcy na ucho i wygodne życie może płynąć dalej. Św. Jan Nepomucen wybiera jednak milczenie i zimne wody Wełtawy wdzierają mu się do płuc, odbierając oddech. One także będą mu odtąd towarzyszyć na obrazach i ostrzegać przed niebezpieczeństwem płynięcia z nurtem. Rzeki i życia.