Dzisiejszy patron nagminnie bywa mylony ze św. Janem od Krzyża. O pomyłkę łatwiej tym bardziej, że obaj byli Hiszpanami, żyli mniej więcej w tym samym czasie, a do tego jeszcze się znali.
Dzisiejszy patron nagminnie bywa mylony ze św. Janem od Krzyża. O pomyłkę łatwiej tym bardziej, że obaj byli Hiszpanami, żyli mniej więcej w tym samym czasie, a do tego jeszcze się znali. Zresztą trudno było w XVI wieku nie znać św. Jana z Avili, którego imię i tak za moment zleje się państwu na powrót ze św. Janem od Krzyża, współpracownikiem św. Teresy z Avili, odnowicielki karmelu. Może stąd w ogóle to całe zamieszanie? I tu Jan i tu Jan. Co więcej, św. Teresa Wielka znała dobrze ich obu. Coś mi się zdaje, że nie pomagam, tylko gmatwam. To może inaczej. Dzisiejszy patron św. Jan z Avili to ten, który nie doświadczał ciemnej nocy duszy i nie wchodził na górę Karmel w swoich mistycznych rozważaniach – wręcz przeciwnie. Jego język był pełen hiszpańskiego temperamentu i wyrazistości taki, jakiego potrzebowali słuchacze jego kazań w czasie misji ludowych, które całe życie prowadził na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Ale proszę nie myśleć, że był to język prostacki. Nie. Sekretem św. Jana z Avili było słowo, które prosto, lecz nie prostacko, trafiało w serce słuchaczy. I to ono doprowadziło św. Jana Bożego do rozdzierającego aktu żalu za grzechy, z którego narodził się Zakon Bonifratrów, a wicekróla Katalonii, Franciszka Borgiasza, skłoniło do wstąpienia do jezuitów. I z tego św. Jan z Avili, a nie Jan od Krzyża znany jest po dziś dzień.