Był 4 kwietnia 1957 roku, gdy wracając po południu z pracy do domu została napadnięta. Powód napadu był jednoznaczny – usiłowanie gwałtu.
Młoda kobieta obroniła swoją czystość, ale dwa dni później zmarła w szpitalu na skutek odniesionych ran. Odchodziła jednak tak, jak tego gorąco pragnęła - zaopiekowana sakramentalnie i wybaczając swojemu oprawcy, który siedział już wtedy w areszcie. Jednak wspominamy dzisiaj w Kościele błogosławioną Pierinę Morosini z uwagi na świadectwo całego jej 26-letniego życia, którego męczeńska śmierć była ukoronowaniem.. A było to życie niezwykłe w swojej zwyczajności. Urodziła się i mieszkała w maleńkim Fiobbio we Włoszech. Choć ciężko pracowała, najpierw pomagając w domu przy licznym rodzeństwie, a potem jako krawcowa i pracownica przędzalni, nikt nigdy nie słyszał, żeby narzekała albo marudziła. Nawet wtedy, gdy jako najlepsza uczennica, zrezygnowała z dalszego kształcenia, by pomagać rodzicom. Albo wtedy, gdy wstawała o 4 rano, a szła spać o 12 w nocy, bo miała tyle domowych obowiązków. Nawet gdy umierała, nie wypowiedziała słowa skargi. A skąd bł. Pierina Morosini czerpała siłę do tego heroizmu codzienności? "Nie mogę żyć bez Mszy świętej" - mawiała i każdego dnia zaczynała od niej swój dzień.