W ogóle tego nie planował, ale stało się. Wydał pierwszą opublikowaną na południowoamerykańskim kontynencie książkę.
W ogóle tego nie planował, ale stało się. Wydał pierwszą opublikowaną na południowoamerykańskim kontynencie książkę. Był to katechizm w etnicznym języku mieszkających tam Indian. Książka ta pozwoliła przekazać im Dobrą Nowinę, a ochrzczonych zaczęto liczyć w dziesiątkach tysięcy. Ktoś powie: to tylko statystyka! Ale nie, bo ochrzczeni Indianie nabywali prawa, których gubernatorzy zamorskich kolonii Hiszpanii odmawiali poganom. Zatem nasz patron nie tylko stał się niechcący inicjatorem rynku wydawniczego w Ameryce Południowej, ale też solą w oku tamtejszych królewskich urzędników i obrońcą rdzennej ludności. Obrońcą niezwykle skutecznym z racji tego, że był arcybiskupem Limy. Ale nawet tego nie planował, bo arcybiskupem stał się z woli władcy, a nie własnej. Król Hiszpanii, Filip II Habsburg, postanowił bowiem zainstalować tam swojego człowieka i akurat padło na Turybiusza z Mongrovejo, którego sława w dziedzinie prawa dotarła aż na królewski dwór. Nasz patron, choć pobożny katolik, wcale nie chciał przyjąć tej godności - królowi jednak się nie odmawia. Przyjął zatem święcenia, udał się za Ocean i stał się tym, kim nie planował. Świętym biskupem, który w stroju misjonarza dotarł z Dobrą Nowiną aż na krańce znanego mu świata i stał się obrońcą uciskanych.