Powinien był albo się nie urodzić, albo pozostać wiecznym – tak wyrażał się o nim jego nauczyciel, włoski humanista Kallimach.
Powinien był albo się nie urodzić, albo pozostać wiecznym – tak wyrażał się o nim jego nauczyciel, włoski humanista Kallimach. Można też o nim przeczytać, że „był mądrym i obyczajnym, a równo dwa lata rządził od czasu, jak go król i pan nasz dopuścił do władzy, a już całe państwo i wszyscy ludzie głosili jego pochwałę”. Mowa oczywiście o Kazimierzu królewiczu, młodzieńcu świątobliwym i statecznym, którego ojciec, król Kazimierz IV, upatrywał jako swojego następcę. I była to dobra intuicja, bo królewicz był idealnym kandydatem do tronu. Dlaczego więc wyniesiono go na ołtarze? Bo zadał sobie trud – i to wcale niemały – by wprowadzić w życie ideał władcy doskonałego. Z jednej strony doskonale wykształconego i obytego z bronią, a z drugiej bogobojnego, dla którego sprawowanie władzy jest misją a nie celem samym w sobie. Wysoko postawiona poprzeczka. Ale też Kazimierz królewicz całe swoje 26-letnie życie do jej pokonania się przygotowywał. Od najmłodszych lat odznaczał się wielką pobożnością i umiłowaniem modlitwy. Św. Franciszek z Asyżu był dla niego wzorem świętego, a Maryja… Ona towarzyszyła mu nawet na marach. Bowiem gdy po latach na potrzeby kanonizacji otwarto trumnę z ciałem św. Kazimierza, to przy jego głowie znaleziono tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję). I to jest najlepszy dowód na to, jak roztropnym młodzieńcem był nasz patron.