O ewakuacji z Irpienia, wyprawie do szpitala po godzinie policyjnej i życiu na kijowskim dworcu pisze w kolejnym liście o. Jarosław Krawiec OP, dominikanin z Kijowa
Drogie Siostry, Drodzy Bracia,
w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu rozpoczął się w Ukrainie, ogłoszony przez rzymskokatolickich biskupów, Rok Krzyża Świętego. Ale tak naprawdę jego początek miał miejsce 24 lutego, w czwartek po godz. 4:00, kiedy pierwsze rosyjskie rakiety uderzyły w Ukrainę. „Teraz jak nigdy wcześniej – piszą dziś nasi pasterze – rozumiemy Chrystusa na drodze krzyżowej”.
W sobotę większość z nas zaangażowała się w robienie zakupów i pomoc tym, którzy mocno ucierpieli na skutek wojny. To zabiera dużo czasu i trochę sił. Ojciec Oleksandr, pożyczonym od Caritas busem, wraz z wolontariuszami wywoził ludzi z Irpienia. To miasto, znajdujące się kilkanaście kilometrów na północny zachód od Kijowa zostało zbombardowane i zniszczone przez Rosjan. Przez ostatnie lata rozwijało się bardzo i tak jak Kijów przyciągało młode osoby i rodziny. Dziś duża część mieszkańców Irpienia pozostała bez dachu nad głową. Gdy tylko walki w tamtym rejonie ucichły władze miejskie i wolontariusze ruszyli tym ludziom na pomoc.
Wieczorem, z jednym z klasztornych wolontariuszy, pojechaliśmy na dworzec kolejowy w Kijowie. W środku, a dworzec jest ogromy – gigantyczne tłumy. W większości pomieszczeń, ze względów bezpieczeństwa, wyłączone były światła. Panował półmrok i hałas. Rozmowy ludzi mieszały się z płynącymi z megafonów komunikatami o przyjeżdżających i odjeżdżających pociągach. Podróżni muszą się w nie wsłuchiwać uważnie, bo to niemal jedyny sposób, by się czegoś dowiedzieć. Ludzie na dworcu to przede wszystkim rodziny i mamy z dziećmi. Także z tymi zupełnie maleńkimi, które o tej porze powinny spać w swoich łóżeczkach. Przechodziłem obok taty, który spokojnie ale stanowczo mówił do swoich małych dzieci: tylko trzymajcie się mocno mamy. Zgubić się w takich warunkach, to coś okropnego. Mnóstwo dzieci siedziało z telefonami w rękach. Grały, bawiły się. To jakaś pociecha, szansa, by choć na chwilę odwrócić ich uwagę od tego co się dzieje. Niedaleko dworca jest Ohmatdyt, czyli znany w całej Ukrainie szpital dziecięcy. Pracuje cały czas, choć był już bombardowany. Na dworcu nie brakowało też ludzi starszych, widziałem kilka osób na wózkach inwalidzkich. Ktoś trzymał psa na smyczy. Mój rodzony brat Mariusz, który jest zakonnikiem – paulistą, posługuje i mieszka we Lwowie. Mówił mi rano, że przy lwowskim dworcu jest mnóstwo psów. Niektórzy nie mogąc ich zabrać dalej, zostawili je z nadzieją, że znajdą nowych właścicieli.
Kiedy wróciliśmy do klasztoru, okazało się, że trzeba znów siadać do samochodu. Nasza kucharka, która na czas wojny zamieszkała w klasztorze, przewróciła się na schodach. Wystraszyliśmy się, że złamała rękę. Zadzwoniliśmy natychmiast po karetkę pogotowia, ale w stanie wojny, do takich przypadków ekipy pogotowia nie jeżdżą. Podano nam adresy dwóch najbliższych szpitali. Było już po 20:00 i zaczęła się godzina policyjna, co oznacza zakaz opuszczania swoich domów. Co robić? Ubrałem się w biały dominikański habit i poszedłem na najbliższe skrzyżowanie strzeżone przez obronę terytorialną. Nasi chłopcy widząc mnie od razu z bronią ustawili się na obronnych pozycjach. Wyciągnąłem więc ręce, żeby wiedzieli, że nie przychodzę w złych zamiarach. Porozmawialiśmy chwilę i zgodnie stwierdziliśmy, że trzeba brać samochód i jechać do szpitala, bo z takim bólem trudno czekać do rana. Radzili jednak, by nie spieszyć się w drodze i zwalniać przy każdym punkcie kontrolnym. Ulice całkowicie wyludnione, więc dość szybko byliśmy na izbie przyjęć pobliskiego szpitala. Okazało się, że nasza pani jednak ręki nie złamała, ale ją zwichnęła lub skręciła. Chirurdzy szybko zrobili co trzeba i mogliśmy wracać. Ta sama droga, te same kontrole i pytania. W szpitalu, pomimo, że wieczorem większość świateł była wyłączona, nadal są pacjenci. Nie tylko wojenni. Personel izby przyjęć powiedział mi: przecież ludzie cały czas chorują na „zwykłe” choroby. Pomyślałem, że w tych warunkach, to jedna z najgorszych rzeczy, która się może komuś przytrafić. A co mają zrobić ludzie w miejscach odciętych od świata przez działania wojenne? Wolę nie myśleć.
W szpitalu chwilę rozmawiałem ze strzegącymi go policjantami. W Kijowie dominikański habit wywołuje raczej zdziwienie i ciekawość, a w czasie wojny nierzadko podejrzliwość. Wystarczy jednak krótkie wyjaśnienie, a ponieważ w prawosławiu istnieją klasztory i mnisi, to także my jesteśmy traktowani raczej z sympatią. Na koniec krótkiej rozmowy panowie poprosili o błogosławieństwo.
Dodzwonienie się dziś do o. Miszy w Fastowie graniczy z cudem. Póki co mi się nie udało, więc więcej o Fastowie będzie w następnym liście. Nic dziwnego, to niedziela i wojna… ale także dzień jego urodzin. Liczę więc na cud.
Wczoraj w nocy dotarła do nas pociągiem pomoc z Chmielnickiego. Bardzo dziękujemy przyjaciołom z Parafii Chrystusa Króla, w której posługują też nasi bracia, i jej proboszczowi o. Mykole, za podzielenie się z nami tym, co sami otrzymali. Prawie tona żywności. Większość o. Oleksandr zawiózł rano do klasztoru kapucynów (po drugiej stronie miasta, na lewym brzegu Dniepru), by jedzenie jak najszybciej mogło trafić do najbardziej potrzebujących. Coś i u nas zostało, więc dziś na śniadanie mieliśmy wyśmienite parówki z Nowego Sącza. Zresztą, większość darów, które trafiły tym transportem, to rzeczy z Polski. Dziękuję tym „sercom” i „rękom” w mojej Ojczyźnie, które kupiły i przekazały „skarby”. Kabanosy trzymamy na czarną godzinę.
Duszpasterstwo Powołań Polskiej Prowincji Dominikanów dodało w ostatnich kilku dniach kilka nowych video z życzeniami dla Ukrainy i dla nas. Bardzo dziękujemy mniszkom dominikańskim z Radoń, Świętej Anny i Gródka, siostrom ze Zgromadzenia Sióstr św. Dominika, braciom z Irlandii i Niemiec. W Jerozolimie bracia modlili się za nas przy Grobie Pańskim. Otulają nas swoją modlitwą i umacniają postem oraz jałmużną nasze siostry i bracia świeccy dominikanie z wielu fraterni w Polsce. Podzielę się też tym, co napisała Zosia: „Jestem w Rodzinie Matki Bożej Bolesnej, którą to w 1990 roku prowincjał wraz z radą przyjęli do Rodziny Dominikańskiej. We wspólnocie są osoby przewlekle chore, niepełnosprawne fizycznie i zdrowe. Od chwili wybuchu wojny na Ukrainie każdego dnia modlimy się za Was i o pokój… Ale dziś szczególnie, otaczamy Siostry Dominikanki i Was Braci Dominikanów (tam na Ukrainie), ofiarowując (oprócz modlitwy) to wszystko co dziś przeżywamy bóle, trudy, cierpienia (niektórzy cierpią bardzo)…w Waszej intencji, włączając w Ofiarę Chrystusa”. Wspaniała solidarność w cierpieniu z tymi, którzy zostali zranieni fizycznie, psychicznie i duchowo. Dziękujemy!
Po południu nad naszym klasztorem w Kijowie głębi się sporo ptaków. Nie wiem, czy to znak nadchodzącej wiosny? Zapytam później o. Piotra, fachowca nie tylko od Nowego Testamentu, ale także od przyrody. Ptaki latają, hałasują i podrywają się do nerwowo, kiedy z oddali docierają wybuchy. Ojciec Tomasz Słowiński, który jest we Lwowie napisał, dziś na swoim profilu w Facebooku słowa Jezusa: „Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli”.
Z pozdrowieniami i prośbą o modlitwę.
Jarosław Krawiec OP, Kijów, 6 marca 2022, godz. 16:15
Dane banku do przelewów:
Account Name: Polska Prowincja Zakonu Kaznodziejskiego O.O. Domikanow
Address: ul. Freta 10, 00-227 Warszawa, Polska
Bank: BNP PARIBAS BANK POLSKA S.A.
Address of bank: 2, Kasprzaka str., Warsaw, Poland
Branch Code: 16000003
Account Numbers (IBAN):
PL 03 1600 1374 1849 2174 0000 0033 (PLN)
PL 73 1600 1374 1849 2174 0000 0034 (USD)
PL 52 1600 1374 1849 2174 0000 0024 (EUR)
SWIFT code (BIC code): PPABPLPK
Z dopiskiem: Wojna na Ukrainie
Zbiórka na organizację pobytu dzieci w naszym ośrodku w Fastowie:
Sekretariat Misyjny OO Dominikanów
ul. Freta 10, 00-227 Warszawa
PL 02 1090 2851 0000 0001 0580 2728
z dopiskiem: Wojna na Ukrainie