Stali przy grobach "Pepika" Wawrzyńczyka ze Świerklan i Franka Skrobola z Żor, Ślązaków, którzy bronili Polski przed sowiecką dominacją. Mówili też o Ukraińcach, którzy dziś bronią swojej ojczyzny przed spadkobiercami sowieckiego imperium. W Katowicach odbyły się obchody Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych.
Mowa o uczestnikach obchodów Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych w Katowicach. Pierwsza część uroczystości odbyła się na cmentarzu przy ul. Murckowskiej. Nawiązania do wojny na Ukrainie pojawiały się w przemówieniach przedstawicieli władz państwowych i samorządowych.
Co wyróżnia Polaków?
Andrzej Sznajder, dyrektor katowickiego oddziału IPN, powiedział, że upamiętnienie tych bohaterów nie jest tylko spoglądaniem w przeszłość. - Jest ono ważne i potrzebne nam dzisiaj, tu. Kształtuje bowiem naszą wrażliwość, w szczególności na krzywdę i niesprawiedliwość. Ośmielę się stwierdzić, że przez to wyróżnia nas jako społeczeństwo na tle innych społeczeństw europejskich - stwierdził.
Andrzej Sznajder przywołał gigantyczną mobilizację całego polskiego społeczeństwa w pomoc dla Ukraińców, walczących o wolność swojej ojczyzny. Zacytował przy tej okazji niedzielny wpis w serwisie Facebook Jakuba Szymczuka, dziś fotografa prezydenta RP, a wcześniej wieloletniego fotoreportera "Gościa Niedzielnego", zdobywcy najważniejszych w Polsce nagród fotograficznych: "Jestem dumny z tego jaką mamy jako Polacy postawę, nie ma chyba nikogo kto byłby obojętny. Myślę, że spora w tym rola naszych babć i dziadków. Przekazali nam czym jest wojna i osamotnienie. Zaszczepili nam wrażliwość, zasiali w nas ziarno, które niezauważane dało ogromny plon. Te wszystkie historie rodzinne, szkolne spotkania z kombatantami, filmy, zdjęcia, święta, wieńce, muzea, pomniki, znicze, tablice - nie poszły na marne. Powstańcy, kombatanci, to dzięki Waszemu wytrwałemu świadectwu tacy jesteśmy!".
Pepik i Franek odnalezieni
Uroczystości odbyły się w kwaterze wojskowej katowickiego cmentarza przy ul. Murckowskiej. Stoją dwa nowe nagrobki Ślązaków, których za udział w powojennym podziemiu niepodległościowym komuniści skazali na śmierć i zabili w więzieniu. Po egzekucji w grudniu 1946 r. ich ciała zostały bez pogrzebu wrzucone do dołu na cmentarzu w Panewnikach. To miejsce miało zostać na zawsze zapomniane, ale pracownicy IPN w 2017 i 2018 r. odnaleźli szczątki obu żołnierzy i ekshumowali je.
We wrześniu 2021 r. Józef „Pepik” Wawrzyńczyk ze Świerklan i Franciszek Skrobol z Żor, 75 lat po śmierci doczekali się wreszcie pogrzebu. I to pięknego pogrzebu z księdzem, z siostrzenicą i bratankiem roniącymi łzy, z asystą kompanii Wojska Polskiego. Nad ich nowymi grobami zabrzmiała trzykrotnie salwa na ich cześć. Polska się o nich upomniała.
O obu tych śląskich żołnierzach wyklętych opowiedział uczestnikom obchodów Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych Adam Kondracki z katowickiego IPN. To on prowadził prace poszukiwawcze i ekshumacyjne.
Walka z przestrzeloną nogą
Franciszek Skrobol urodził się w Kleszczowie, mieszkał w Żorach. - Interesował się chemią, fizyką, miał talent konstruktora. Skonstruował samodzielnie radio, rower. W czasie wojny pomagał w organizowaniu azylu osobom ukrywającym się przed gestapo, jako członek Armii Krajowej. Po wojnie jako milicjant aktywnie współpracował z Konspiracyjnym Wojskiem Polskim - powiedział Adam Kondracki. - Przekazał informację, która przyczyniła się do likwidacji funkcjonariusza i jego współpracownika, za co po rozbiciu struktur organizacji w lipcu 1946 roku został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy na karę śmierci, którą wykonano 28 grudnia 1946 r. w katowickim więzieniu - dodał.
Józef Wawrzyńczyk urodził się w Zebrzydowicach, dzisiejszej dzielnicy Rybnika, mieszkał w Świerklanach. Był piekarzem i górnikiem. Grał na banjo w rodzinnej kapeli. W czasie wojny był w Armii Krajowej. Po wojnie wstąpił do milicji, ale nadal działał w podziemiu - i to walcząc z bronią w ręku. - Aresztowany w lutym 1946 r. przeszedł ciężkie śledztwo. Wraz z dziesięcioma innymi został skazany na śmierć. Został stracony 11 grudnia 1946 r. w katowickim więzieniu - powiedział Adam Kondracki.
Dodał, że na zdjęciach ci bohaterowie wyglądają zwyczajnie, jak każdy z nas. Franciszek patrzy z fotografii rodziny Skrobolów spojrzeniem starszego brata, odpowiedzialnego za pięcioro rodzeństwa, który jest podporą swoich rodziców. Z kolei Józef „Pepik” Wawrzyńczyk był, jak wynika ze zdjęć, szczupłym chłopakiem o delikatnej budowie i jasnych oczach. - Grał na banjo, śpiewał mamie: „Najmilejsza w życiu jest mi mama”, „Strzelców bytomskich”. Trudno było w nim zobaczyć charyzmatycznego żołnierza, który przetrwał zimę w lesie, grał pierwsze skrzypce w brawurowych akcjach oddziału, a podczas ucieczki ulicami Gliwic zimą 1946 r. mimo przestrzelonej nogi skutecznie walczył wręcz z funkcjonariuszem UB. Obaj wyglądali całkiem niepozornie. Skąd wzięli się żołnierze wyklęci? Skąd w ogóle biorą się bohaterowie? - pytał.
Nie odpowiedział na to pytanie wprost. Stwierdził: - Gdy dogania nas historia, która mimo optymistycznych doniesień przecież jeszcze się nie skończyła, kiedy spadają na nas ciężkie terminy i nieludzkie czasy, często nie możemy tego zmienić. Nie mamy na to wpływu. Do nas należy jednak decyzja, co zrobić z tym czasem, który nam został dany. Oni pewnie woleliby inaczej. Mieli swoje marzenia, swoją rodzinną małą ojczyznę, swoją ojcowiznę. Ale kiedy nie było wtedy miejsca dla Niepodległej, przyjęli do serca właśnie Ją: tę Ojczyznę przez duże „o”. I nieśli ją w sercach bez względu na koszty. Bohaterowie często bywali i bywają zwykłymi ludźmi. Dlatego po latach my, zwyczajni ludzie, nadal możemy się w nich przejrzeć. Cześć ich pamięci!
Wieczorem 1 marca zaplanowano także Mszę św. w katowickim kościele Mariackim za bohaterów podziemia niepodległościowego.