Gdyby o wyniesieniu do chwały ołtarzy decydowała świętość krewnych, to dzisiejsza patronka od urodzenia powinna przebywać w chwale nieba.
Gdyby o wyniesieniu do chwały ołtarzy decydowała świętość krewnych, to dzisiejsza patronka od urodzenia powinna przebywać w chwale nieba. W końcu jej rodzonymi siostrami były św. Kinga i bł. Jolenta, ciotkami - św. Elżbieta z Turyngii i bł. Salomea, a przodkami święci Stefan, Emeryk i Władysław. Do tego jeszcze jej rodzice, król Węgier Bela IV i cesarzowa Maria Laskaris, gdy tylko dowiedzieli się, że spodziewają się dziecka, ofiarowali ją Bogu na wyłączną służbę. Co prawda chodziło tutaj nie o duchowy wzrost ich córki, tylko przebłaganie Stwórcy, żeby odsunął od królestwa Węgier plagę Mongołów, bezlitośnie plądrujących je od roku 1241, ale słowo się rzekło. Tak oto św. Małgorzata Węgierska w wieku w wieku czterech lat trafiła do sióstr dominikanek. Trafiła i już tam pozostała, bo okazało się, że oprócz odziedziczonej po bliskich aurze świętości, a w duchu owej ofiary przebłagalnej za spokój królestwa, królewna rozpoznała w sobie prawdziwe powołanie do życia zakonnego. Z czego to wnioskujemy? Czy tylko z tego, że pomimo kilkukrotnie ponawianej prośby, by opuściła stan zakonny i wydała się za mąż, św. Małgorzata Węgierska pozostała dominikanką? Też. Ale przede wszystkim można to poznać po tym, że choć jej ojciec ufundował dla niej klasztor na Wyspie Małgorzaty, ona do końca życia, to jest do 18 stycznia 1271 roku, nie przestała być szeregową zakonnicą w pokorze posługującą w klasztornym szpitalu.