Coś się kończy, mówią pesymiści. Coś się też zawsze zaczyna odpowiadają optymiści. A co dodaje do tego dzisiejszy patron?
Coś się kończy, mówią pesymiści. Coś się też zawsze zaczyna odpowiadają optymiści. A co dodaje do tego dzisiejszy patron? Jeżeli tylko i jedno i drugie – czyli koniec i początek – przyjmiemy i przeżyjemy z Bogiem, będzie dobrze, choć niekoniecznie łatwo czy bezboleśnie. I św. Paweł z Teb naprawdę wie co mówi. W końcu ten bogaty z domu mieszkaniec Egiptu, mając ledwie dwadzieścia kilka lat utracił wszystko co miał: rodziców, majątek, wsparcie bliskich i uznanie w oczach lokalnej społeczności. Prześladowania chrześcijan zebrały bowiem za jego czasów w Egipcie krwawe żniwo. Jedyne czego św. Pawłowi z Teb nie zabrano to życie – ale tylko dlatego, że uciekł na pustynie i ukrył się w jaskini. Każdego dnia walczył o łyk wody i coś do zjedzenia. Każdego dnia uczył się życia pozbawionego wszelkich wygód. Każdego dnia też się modlił, prosząc Boga, by prześladowania się skończyły i mógł wrócić do normalnego życia. A gdy po dwóch latach jego prośby zostały w końcu wysłuchane, św. Paweł z Teb nie ruszył się ze swojej jaskini. Nie musiał, bo trwając w tej wymuszonej zewnętrznymi okolicznościami bliskości Boga, nagle odkrył, że wszystko, czego naprawdę potrzebował do owocnego życia, już posiada. Biorąc pod uwagę, że odszedł z tego świata dopiero w roku 341, mając 113 lat, samotność raczej mu na pustyni nie dokuczała.