Do najpiękniejszych moich doświadczeń duszpasterskich należy przygotowanie młodych ludzi do sakramentu bierzmowania w jednej z warszawskich parafii.
Do udziału w tym przedsięwzięciu zaprosiłem osiem małżeństw. Odpowiadały wiekiem mniej więcej rodzicom uczestników. Kandydaci podzieleni zostali na osiem grup. Za każdą z nich przejmowała odpowiedzialność jedna z par „moich” małżonków. Kurs był intensywny: najpierw ja i małżeństwa przygotowywaliśmy spotkanie, następnie już oni sami przenosili na życie młodych ludzi przyjęte i przetrawione egzystencjalnie słowo Boga. Podstawą programu była historia zbawienia: od Abrahama, przez wyjście z Egiptu, przymierze na pustyni, Dekalog, wygnanie, proroków, aż po nadejście Mesjasza i ogłoszenie królestwa Bożego w postaci Kazania na Górze, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa oraz czasy Kościoła. Wszystko wieńczyło małe wprowadzenie w modlitwę.
Podczas zimowej kolędy słyszeliśmy relacje o tym, że młodzi uczestnicy kursu swe spotkanie ze słowem Boga przeżywali z entuzjazmem: w ich domu rozmawiano potem o Hiobie, Ezawie i Jakubie, Piotrze i Judaszu albo o brzmieniu przykazania: „Nie będziesz miał bogów poza Mną”. Dotykał ich żar, który był związany z otwarciem się na mówiącego Boga i rodzinny klimat w Kościele. Natomiast moi współpracownicy małżonkowie nie tylko nie chcieli zapłaty za swój trud – w końcu poświęcali wiele wolnego czasu na pracę z młodzieżą w parafii – lecz także pragnęli kontynuować to doświadczenie w kolejnych latach. Twierdzili, że oni więcej skorzystali duchowo niż ich młodzi podopieczni. Mówili, że czas ewangelizacji pomaga im w porozumiewaniu się, odnajdowaniu przebaczenia, w dużo lepszej modlitwie. Czuli się w rękach Bożych. Podobne doświadczenie spotykałem w świeckich katechistach wędrownych Drogi Neokatechumenalnej i innych kościelnych ruchów odnowy. Ewangelizacja rzeczywiście jest życiodajna. O tym mówi św. Paweł, odnosząc się do tych, którzy mają „udział w szerzeniu Ewangelii”, iż włączani są w pewien proces duchowego wzrostu. Znam takich gorliwych głosicieli Ewangelii, którzy mają tylko jedno pragnienie: by śmierć zastała ich w butach. Nawiązują do zachęty świętego Pawła, by mieć „obute nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny” (Ef 6,15).
Życie nasze może być drogą wzrostu albo zastojem, może przypominać wytrwałą pielgrzymkę do niebieskiej ojczyzny bądź nieznośne dreptanie w miejscu kogoś, komu popsuł się życiowy kompas. W tym drugim wypadku pozostaje człowiekowi tylko walka o własne prawa i o to, by inni „się odczepili”. W pierwszym zaś nadzieja na nieustanną zmianę przeżywaną w rękach Bożych. W przypadku ujawniających się braków i defektów można zawsze powiedzieć: „Bądź cierpliwy. Bóg jeszcze ze mną nie skończył”. Kto innym niesie plon Bożej sprawiedliwości, sam też się nim napełni. •