Tyś najpiękniejszy z synów ludzkich, wdzięk rozlał się na Twoich wargach – mówi Psalm 45.
Chrystus jest najpiękniejszy, na Jego wargach rozlewa się wewnętrzne piękno Jego słów. Tkwi w tym jakaś potężna duchowa siła przyciągania, której nie można się oprzeć. Tymczasem prorok Izajasz w innym miejscu przywołuje opis odwrotny: „Nie miał on wdzięku ani też blasku, aby chciano na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53,2). Jak to zrozumieć? „Najpiękniejszy z ludzi” staje się odpychający do tego stopnia, że nie sposób na Niego patrzeć. Piłat stawia ubiczowanego Chrystusa przed tłumem, a ludzie wrzeszczą: „Precz, wynocha!”. Święty Augustyn bardzo mocno odczuwał ten paradoks, wyjaśniając, że Boże objawienie zagrało „na dwóch trąbach”. Ten sam Duch zadął w instrumenty, wydając dźwięki całkowicie przeciwstawne. Ojcowie Kościoła nieraz zastanawiali się, czy Jezus był piękny. Siostra Faustyna, gdy zlecała namalowanie wizerunku Jezusa, z którym rozmawiała, za każdym razem płakała, bo to nie był ten uroczy Chrystus, którego ujrzała. Piękno i brzydota – te dwie kategorie mają na nas kontrastujący wpływ, w Chrystusie zaś zostają połączone. W Jego zniekształconej postaci odsłania się piękno do końca prawdziwe. To piękno obejmuje okaleczenie, ból, a nawet mroczną tajemnicę śmierci. Takie piękno ogarnia nas dopiero po przyjęciu Jego bólu.
Platon pisał o pięknie jako ozdrowieńczym wstrząsie, który porywa człowieka i wyprowadza poza samego siebie. Coś go rani, a zarazem uskrzydla i pociąga w górę. Dusza pragnie czegoś więcej niż tylko przyjemności, choć „tego więcej” nie potrafi określić. U Platona cel owej tęsknoty pozostawał niesprecyzowany. Prawosławny teolog Mikołaj Kabasilas pisał: „Ludzie mają w sobie potężną tęsknotę, która przekracza ich naturę, tak iż pragną o wiele więcej, niż przysługuje człowiekowi. Zostają zranieni przez Boskiego Oblubieńca. Ich oczy zostają dotknięte promieniami Jego piękna”. Piękno nas rani, ale dzięki temu budzimy się do naszego największego przeznaczenia. Przez piękno człowiek zostaje dotknięty prawdą. Jest to problem nie tylko teologii, lecz także naszych wysiłków duszpasterskich. Grupy synodalne dyskutujące o Kościele powinny to sobie mocno uświadomić – że mają ludzi prowadzić do spotkania z tym pięknem. Ono odsłania miłość Kogoś, kto nas pokochał do końca. Ten, który jest samym pięknem, pozwolił, aby Go bito w twarz, opluwano, ukoronowano cierniami, przebito włócznią na wylot. W Jego zniekształconym obliczu jaśnieje piękno bycia kochanym. Zobaczyć Chrystusa i rozpłakać się – o tym mówi fragment Apokalipsy. Są ludzie, którzy nad swoim życiem, pełnym grzechów i porażek, nagle wybuchają płaczem i ten płacz ich odmienia, wypłukuje z nich wszelkie toksyny. Są i tacy, którzy raz dotknięci pięknem miłości z krzyża przez resztę życia będą ronić łzy, gdy do tej miłości będą powracać na modlitwie, w kerygmacie, przy spowiedzi czy też przy wspominaniu życiowych faktów. Takich łez wart jest Ten, któremu należy się „chwała i moc na wieki wieków! Amen”. •