Dzisiejszy mecz Polska-Węgry w Warszawie to spotkanie numer 33 w piłkarskiej historii obu krajów. 100 lat temu o tej porze roku tworzył się pierwszy skład pierwszej drużyny reprezentacyjnej na pierwszy mecz międzypaństwowy – z Węgrami.
W listopadzie 1921 roku trenerzy główkowali już nad składem na pierwszy w historii mecz międzypaństwowy polskiej reprezentacji. Finiszowały pierwsze rozgrywki ligowe. Mistrzostwo wybiegali piłkarze Cracovii. Teraz nadszedł czas na pierwszy mecz, jak mawiano w dwudziestoleciu międzywojennym – „reprezentatywki”. Nie eksperymentowano zbytnio przy wyborze pierwszej jedenastki Biało-Czerwonych. Powołania dostało aż siedmiu zawodników Cracovii. Odliczano już dni do wielkiego debiutu – 18 grudnia, stadion w Budapeszcie.
Impulsywna węgierska publiczność
Polska ekipa, która wyruszała na mecz pociągiem (trzeciej klasy!), była świadoma nie tylko klasy węgierskich piłkarzy, ale też kibiców na Węgrzech. Klika dni przed wydarzeniem ostrzegał redaktor „Przeglądu Sportowego”: „Publiczność węgierska z natury swej bardzo impulsywna, zachowuje się inaczej niż nasza. U nas oklaski i okrzyki słychać tylko wtedy, gdy padnie bramka lub gdy któryś gracz popełni jakiś czyn brutalny. Tamtejsza publiczność nie tylko huraganem oklasków przyjmuje strzelenie bramki, nie tylko oburza się głośno na sędziego i graczy, jeśli popełnia jakąś niegodziwość, lecz także ciągle zachęca graczy do gry, każdy udatnie przeprowadzony atak, choćby się skończył odebraniem piłki lub złym strzałem choćby „Panu Bogu w okna”, nagradza żywym uznaniem, a przede wszystkim, ile razy napastnik, swój czy obcy, dostanie piłkę, ogłuszającymi okrzykami »Tempo!«.”
Autor tych słów podpisał się inicjałami T.S. Prawdopodobnie był nim Tadeusz Synowiec, kapitan polskiej drużyny w pierwszym meczu reprezentacji z Węgrami, a zarazem dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. Na stadion ostatecznie przybyło dużo mniej widzów, niż się spodziewano, nieco ponad 10 tys. Powodem mogła być kiepska pogoda, jak i – trzeba to sobie powiedzieć – klasa rywala.
Wracając do podróży pociągiem do Budapesztu, Polacy wyruszyli w piątek przed południem w znakomitych nastrojach. Na miejscu mieli być mniej więcej o tej samej porze następnego dnia. „W pociągu pasowaliśmy na rycerzy nowicjuszów w drużynie. I to było śmieszne, bo zwyczajowe klapsy musieli oberwać wszyscy, jako że każdy z nas był nowicjuszem, bo to była w ogóle pierwsza reprezentacja Polski” – mówił po latach Wacław Kuchar (wspomnienia z obszernej książki Jacka Bryla: „Wacław Kuchar”). Napastnik Pogoni Lwów, który w swojej karierze strzelił ponad tysiąc bramek, w meczu z Węgrami nie popisał się jednak golem.
Polacy przed meczem z Węgrami 18 grudnia 1921 r. Wikipedia„Uprzyjemniano sobie chwile dyskusjami metafizycznemi nad szczęściem we footballu” – pisał z kolei w telegramie z przejścia granicznego z Czechosłowacją redaktor naczelny „Tygodnika Sportowego”, Henryk Leser. Dobry humor piłkarzy, działaczy i dziennikarzy zgasł, gdy wyszła na jaw awaria parowozu na stacji w Trenczynie. W jej efekcie nastąpił półtoragodzinny przymusowy postój. A z kolei w jego efekcie Polacy nie zdążyli na pociąg z Leopoldova do Wiednia. Na następny czekali aż 5 godzin.
„Ponieważ na następny pociąg trzeba było czekać 5 godzin, przeto zmęczona wiara położyła się pokotem w »czekarni« na ławkach, na stole i na ziemi, by choć trochę wyciągnąć kości” – przeczytali później, w wigilijnym wydaniu „Przeglądu Sportowego” Polacy.
Po kolejnych przesiadkach na peronie w Budapeszcie team z Polski zjawił się, kiedy wskazówki polskich zegarków pokazywały północ (na Węgrzech była godz. 23). Po 36 godzinach podróży zmarzniętych, głodnych i śpiących Polaków zawiozły do hotelu dwukonne karety. Do rozpoczęcia meczu zostało tylko 15 godzin.
Porażka. „Wynik wybitnie dobry”
Nastrój w polskiej drużynie nie poprawił nawet trener w szatni przed meczem, gdy polecił grać „ambitnie, ale po dżentelmeńsku”. Józef Kałuża, czyli król strzelców rozgrywek ligowych miał gorączkę. Ludwik Gintel, który siedem lat później również zostanie królem strzelców, żalił się na bóle żołądka.
Jeśli chodzi o sam mecz, najlepiej podsumował go dziennikarz węgierskiego pisma „Virradat”: „oglądanie zawodów polsko-węgierskich nie wywołało zachwytu”. Jedyny gol padł w 17. minucie.
Choć Polacy przegrali i to – co jasno wynika z relacji prasowych sprzed stu lat – po kiepskiej grze, głosy w kraju były mniej więcej takie, jak w „Przeglądzie Sportowym” (nr 32/1921): „Sukces polskiego sportu piłki nożnej w Budapeszcie”.
Krótko mówiąc: Zwycięska porażka. Wynik należało uznać za wybitnie dobry, biorąc pod uwagę wyczerpanych podróżą polskich piłkarzy oraz doświadczenie Węgrów, którzy tego samego roku pokonali 3:0 Niemców i 4:2 Szwedów.
Wydanie "Przeglądu Sportowego" z 24 grudnia 1921 r.W polskiej prasie pojawiły się tak pozytywne głosy:
„Przez wynik ten doprowadziliśmy do tego, że od razu stajemy się państwem, z którym zagranica w sporcie piłki nożnej liczyć się musi” („Przegląd Sportowy”).
„Wynikiem tym zdobyliśmy drogę na Zachód. Bez względu na dyspozycję obu drużyn, bez względu na obni¬żony nieco poziom gry obu reprezentacji, cyfry 1:0 obleciały już cały świat sportowy i stanowią historyczny do¬kument, którego nikt i nic nie zdoła obalić” („Tygodnik Sportowy”).
W węgierskich gazetach też doceniono Biało-Czerwonych:
„Właściwie było to święto polskiego footballu” („Sporthirlap”).
„Mieli szczęście tak wielkie (Polacy – przyp. PS), jak ich chwalebne ambicje i zapał do gry” ( „Nemzeti Sport”).
„Przez niedzielne zapasy posunęliśmy znacznie sprawę przyjaźni sportowej polsko-węgierskiej. Polacy wstępują przez nie do europejskiego koncernu sportowego, co udało się im ponad oczekiwania” („Sportlap”).
„Zaczynają Węgry. Hands Synowca, wolny”
Jeśli trzeba by wskazać bohatera tamtego meczu, byłby nim z pewnością polski bramkarz Jan Loth. Tu warto zacytować, dość poetycko wyrażoną ocenę węgierskiej gazety„Virradat”: „Od całej powodzi piłek bronił się często z brawurą, nieraz ze szczęściem”.
Polski zawodnik przeszedł do historii z jeszcze innego powodu. W Budapeszcie stał w bramce, ale w dwóch innych meczach reprezentacji występował w roli napastnika. Grał jeszcze w tenisa. Był rekordzistą kraju w biegowej sztafecie 4 razy 400 metrów.
Zresztą bohaterów z tamtego składu, którzy zasługują na oddzielny artykuł, jest więcej. Choćby wspomniany już Wacław Kuchar, który stroju reprezentacji Polski wystąpił w czterech dyscyplinach – piłce nożnej, lekkoatletyce, hokeju na lodzie i łyżwiarstwie szybkim... Jako podporucznik m.in. bronił Lwowa w wojnie polsko-ukraińskiej. Można zaryzykować stwierdzenie, że w swojej epoce był idolem Polaków.
Przed stu laty polscy kibice byli zdani na relację z piłkarskiego widowiska jedynie w formie tekstu w gazecie, czasem kilka dni po meczu (pierwsza transmisja radiowa z meczu w Polsce to rok 1929). Szczegółowy opis tego, jak wyglądała gra pierwszej w historii polskiej drużyny narodowej, przedstawił Henryk Leser. Oto fragment tego, co działo się w pierwszym kwadransie spotkania. Rozsiadamy się wygodnie. Otwieramy „Tygodnik Sportowy” dzień przed Wigilią A.D. 1921:
„Zaczynają Węgry. Hands Synowca, wolny. Gintel odbija do Kuchara, rzut w stronę bramki. Pierwszy wyrzut z bramki Węgier. Gra na połowie boiska. Tempo szybkie. Piękna kombinacja Polski w 4 min. rozbita przez Mandla. W 6 min. po kilku krótkich podaniach strzela pięknie i ostro Szabo. Loth wspaniałą robinsonadą chwyta ten pierwszy strzał na bramkę. Kombinację trójki środkowej ataku Węgier rozbija następnie Cikowski, wychodząc zwycięsko w indywidualnych pojedynkach. Piękny „pass” Schlossera przez Szaba nie wyzyskany. Centrę Wienera II. chwyta Loth. Prowadzącemu piłkę Schlosserowi wybija Gintel. Styczeń i Gintel zaczynają grać spokojnie. Lewy pomocnik Blum odznacza się pięknemi główkami. Wypad Kuchara z podania Mielecha udaremniony przez znakomitego Mandla. „Pass” Schlossera w kierunku Molnara chwyta Marczewski. Następnie śmiały atak Polski rozbity w zarodku przez Obitza...”.