Dokładnie o 2.10 w nocy przychodził do niego duch nieznanego mężczyzny. Gdy w końcu odważył się zapytać, kim jest, usłyszał: "Jestem św. Andrzej Bobola".
Sympozjum naukowe "Św. Andrzej Bobola a tożsamość narodowa Polaków" odbywało się 5 i 6 listopada w Wyższej Szkole Społeczno-Przyrodniczej im. Wincentego Pola w Lublinie. Jego organizatorami byli parafia św. Andrzeja Boboli i WSSP. Poruszono m.in. takie tematy, jak rola św. Andrzeja Boboli w kształtowaniu charakteru i samowychowaniu (dr. Zbigniew Barciński), psychologiczne refleksje o dojrzewaniu do świętości św. Andrzeja Boboli (prof. Adam Biela), o czarnej i białej legendzie jezuitów w literaturze i kulturze polskiej (dr Tadeusz Piersiak).
Swoim świadectwem podczas spotkania na sympozjum poświęconym św. Andrzejowi Boboli podzielił się ks. Józef Niżnik, proboszcz ze Strachociny, miejsca urodzenia św. Andrzeja.
Był rok 1983 i ks. Niżnik wybierał się na studia na KUL. Wtedy jednak niespodziewanie wezwał go biskup i poprosił, żeby poszedł na zastępstwo do Strachociny, bo tam rozchorował się proboszcz.
- Miałem cztery lata kapłaństwa i myślałem, że jadę tam na kilka tygodni. Będę posługiwał w dwóch kościołach, jakie tam są i uczył w szkole. Nigdy nie przypuszczałem, że może mnie spotkać coś takiego - mówił ks. Józef.
Pierwszej nocy coś go obudziło i zobaczył za oknem postać z ciemną brodą. Był przekonany, że to napad na plebanię. W związku z tym przez pierwszy tydzień nie spał na plebanii, jeździł na noc do kolegów. Drugi tydzień spał przy zapalonym świetle, w zasadzie czuwając, a nie odpoczywając.
- Im bardziej zbliżał się czas mojego wyjazdu na studia, tym bardziej rosło przekonanie, że powinienem tam zostać i odkryć, co się dzieje. Dowiedziałem się, że postać kapłana z brodą ukazywała się w tym miejscu już od 1938 roku. Dziś wiemy, że zaczęła się pojawiać, gdy do Polski przywieziono trumnę z ciałem św. Andrzeja Boboli. Nikt nie wiedział, kto się w nocy ukazuje. Były za tę osobę odprawiane Msze św. i modlitwy, ale to nic nie pomagało - podkreśla ks. Józef.
Takie spotkania nocne trwały przez cztery lata. - Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież mogłem się odezwać, zapytać, kto to i czego chce, ale to nie było proste. To nie był sen. Wszystko działo się na jawie, a mnie ogarniał strach. Zawsze przychodził w nocy o godz. 2.10. Musiały minąć cztery lata, bym zebrał się na odwagę i zapytał „kim jesteś i jak ci pomóc?”. Jakież było moje zaskoczenie, gdy usłyszałem „Jestem św. Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. To było niesamowite odkrycie. Tyle cierpień i lęku moich poprzedników i mnie samego, żeby to odkryć. Był 16 maja 1987 roku - opowiada kapłan.
Tym, co usłyszał poszedł podzielić się z biskupem. - Znałem biskupa Tokarczuka i dlatego to podejście do niego nie było dla mnie łatwe. Zastanawiałem się jak mnie oceni i co mi powie. Gdy pojechałem po kilku tygodniach i zdawałem mu relacje, usłyszałem, że mam jechać do Warszawy, by jezuici ocenili, czy to może być prawda. Ja młody ksiądz miałem jechać do mądrych jezuitów i powiedzieć im, że widziałem Bobolę. Czułem jakiś wstyd i obawę, że mi nie uwierzą, ale jednocześnie czułem przynaglenie. Pojechałem w końcu. Otwiera mi jakiś jezuita, mówię, że jestem proboszczem ze Strachociny, a on mi na to, że to tam urodził się św. Andrzej Bobola - opowiada. Tym jezuitą był o. Mirek Paciuszkiewicz, który wyjaśnił mu wiele rzeczy. Jezuici przekazali relikwie św. Andrzeja Boboli, które wprowadzono do parafii i tak zaczął się tam kult świętego. - Jestem świadkiem, jak w ciągu 30 lat wszystko się zmieniło w tej Strachocinie. Mamy ponad 1000 świadectw ludzi, którzy wyprosili sobie naprawdę wielkie łaski - podkreśla kapłan i zaznacza, że Bobola poprosił, by go czcić w Strachocinie nie tylko ze względu na miejsce swego urodzenia, ale po to, by tu wypraszać łaski dla naszej ojczyzny.
- Od pewnego czasu, wielu ludzi przyjeżdża modlić się za Polskę. Przyjeżdżają też politycy, ja nikogo nie popieram i nie oceniam, ale wszystkim mówię, że z władzy jaką mają, przyjdzie się im rozliczyć przed Bogiem - podkreśla ks. Józef.
W 1819 roku, gdy Polska była pod zaborami, Andrzej Bobola ukazał się też wielkiemu patriocie ks. Korzeniewskiemu i powiedział trzy proroctwa. Pierwsze, że jak skończy się wielka wojna, Polacy odzyskają niepodległość; drugie, że przyjdą takie czasy, że będzie patronem Polski, choć - gdy to mówił - nie był jeszcze nawet błogosławionym. Trzecie proroctwo brzmiało, że gdy będzie głównym patronem Polska, będzie ona w pełni rozkwitu. Dwa pierwsze proroctwa się spełniły, trzecie wciąż nie.