Nazywano go "okiem papieża". Bo on po prostu widział to, czego papieżowi pokazywać nie chciano i robił z tym porządek.
Nazywano go "okiem papieża". Bo on po prostu widział to, czego papieżowi pokazywać nie chciano i robił z tym porządek. Iluż kurialistów opuściło za jego sprawą Rzym za niekompetencję, głupotę, chciwość lub nieobyczajność. Mawiano, że po jego reformach w tym mieście nie można już się zabawić ani zrobić interesów. Jego własny biograf napisał o nim: "surowy, poświęcony pracy, pozbawiony poczucia humoru i bezkompromisowy". Ale poniekąd to temu właśnie charakterowi zawdzięcza to, że w jedynie 46 lat życia zrobił więcej niż inni przez 90. Gdyby nie był właśnie taki, to kto wie jak długo jeszcze trwałyby obrady Soboru Trydenckiego i wprowadzenie w życie jego zaleceń, a to przecież opus magnum, dzieło życia opisywanego tutaj św. Karola Boromeusza. A jednak Mediolan, którego był arcybiskupem, wspomina go inaczej. Jak? Przez pryzmat epidemii św. Karola. Bo gdy w 1577 roku z miasta uciekli wszyscy, których było na to stać, został w nim św. Karol Boromeusz i zorganizował – jak to on - opiekę medyczną oraz sakramentalną dla pozostawionych samym sobie mieszkańców. I doprawdy akurat wtedy cechy dzisiejszego patrona, to jest "surowość, poświęcenie pracy, brak poczucia humoru i bezkompromisowość" zupełnie im nie przeszkadzały.