Chrześcijaństwo bez kerygmatu jest jak mecz bez bramki. Może to i piękne, ale nieefektywne, słabe.
Kiedyś, na sądzie ostatecznym, będziemy ponoć pytani o to, ilu ludzi udało nam się uratować od śmierci wiecznej i przyprowadzić do Boga. Głoszenie kerygmatu służy temu, by rodzić w ludziach życie nadprzyrodzone: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje” (Ga 4,19). Toteż droga powolnego wzrastania w wierze winna znaleźć fundamentalne oparcie w głoszeniu Chrystusa pod postacią kerygmatu. „Jest on – wyjaśnia papież Franciszek w adhortacji Evangelii gaudium – ogniem Ducha udzielającego się pod postacią języków i budzi w nas wiarę w Jezusa Chrystusa. (…) Powinien więc zajmować centralne miejsce w działalności ewangelizacyjnej i w każdej próbie odnowy kościelnej”. Cała formacja chrześcijańska jest „pogłębieniem kerygmatu”. Kościół nie ma dziś palącej potrzeby specjalistów od wizerunku czy zarządzania „zasobami ludzkimi”, nie musi zatrudniać trenerów motywacyjnych, działaczy społecznych czy ekspertów od zdrowia psychicznego. Kościół potrzebuje – i to bezwzględnie – majstrów od zakładania fundamentów pod świątynię Ducha Świętego. Ileż wysiłku idzie na marne. Ileż propozycji ze strony Kościoła wygląda na nietrafione. Ilu mamy dziś chwiejnych i niestabilnych katolików, zarówno wśród duchownych, jak i świeckich… Jakby żyli bez solidnego fundamentu. Winien to wziąć pod uwagę aktualny synod, który stawia przed sobą, jako główne zadanie, „duszpasterskie nawrócenie”. Fulton Sheen głosił Chrystusa w telewizji, Kiko Argüello w barakach i na ulicach, kardynał Wyszyński w więzieniu. Kerygmat może docierać w postaci słowa i życiowej postawy. Kiedyś misjonarze posłani z Ewangelią do Aborygenów zorientowali się, że tamci przychodzą na ich spotkania, mimo że nie rozumieją ani słowa po angielsku. Gdy ich zapytali o powód przychodzenia, odpowiedzieli, że po żarliwości i mocy, z jaką tamci głoszą nauki, zrozumieli, że to coś bardzo ważnego.
Chrystus musi na nowo znaleźć się w centrum głoszonego kerygmatu, przekazywanej katechezy, formułowanych ścieżek duchowej przemiany i pobożności. Ludzie muszą odkryć, że Kościół w swych zasobach przechowuje to, co jest istotne dla życia, szczęścia i dobra człowieka. Uświadomią sobie wówczas, iż to, czym wzgardzili przez ignorancję bądź pominęli na skutek szukania alternatywy w działaniu, jest tym, co kochają do głębi. To wszystko jest zawarte w skarbcach słowa i sakramentu Kościoła katolickiego. Jeśli uznaliśmy, że nadszedł czas uwolnienia się od tego, co w duszpasterstwie jest obumarłe, to równocześnie potrzeba nam pokory i rozeznania, by w głoszeniu Ewangelii nie ulec pokusie zmiany ziarna, a pomyśleć o innych sposobach wrzucania go w ziemię. Święty Franciszek kiedyś usłyszał: „Odbuduj mój Kościół” i ruszył, by głosić ludziom miłość Bożą. Dziś jest wielu takich, którzy go niszczą i dewastują. Trzeba kłaść na nowo fundamenty i budować w ludziach świątynię Ducha Świętego. •