Jaki ma być Kościół?
Święty, świętością swoich wiernych, którzy bez grzechu na sumieniu tworzą elitę "czystych"? Czy może święty, bo założony przez Chrystusa, który uniżył samego siebie aż do śmierci krzyżowej, byle tylko od śmierci wiecznej ocalić grzesznika?
To nie są wbrew pozorom pytania w związku z obecną sytuacją Kościoła. To dylemat przed którym stanął papież Kalikst I na początku III wieku. Pokusa zamknięcia wspólnoty wiernych w swoistym getcie świętości, którego granice wyznacza miara bezgrzeszności, była ówcześnie niezwykle pociągająca. Tak bardzo, że część gminy Rzymu wybrała swoim biskupem zwolennika wizji owego "czystego" świata i wprowadziła tym samym do historii Kościoła pierwszego antypapieża. Jednak papież Kalikst I koncepcji tej mocno się sprzeciwił. Dlaczego? Był bowiem żywym przykładem miłosierdzia Boga. Niewolnik, któremu powierzono pieniądze chrześcijańskiej gminy, który pieniądze te trwoni, ucieka przed karą, wdaje się w bójkę w synagodze, trafia do kamieniołomów jak przestępca – czy on, obecny biskup Rzymu, może teraz zamykać drzwi Kościoła przed innymi grzesznikami, którzy proszą o przebaczenie i żałują za uczynione zło? Kalikst I postawił na miłosierdzie Boga, przez co paradoksalnie zyskał świętość. Te prawdziwą.