Myśl wyrachowana: Nieważne, jak coś wygląda, ważne, jakie jest.
Niedawno na Onecie i portalu NOIZZ ukazał się żywo dyskutowany tekst zachwalający książkę „Sakrament obłudy. Wspomnienia z seminarium”. „Bardzo wielu młodych ludzi, którzy idą do seminarium, to ludzie zwyczajnie brzydcy, z wadami lub dziwactwami fizjonomii” – oznajmia autor. A dlaczego, widząc kleryków czy młodych księży, nie mamy takiego wrażenia? A bo „to seminarium nauczyło tych ludzi dbać (czasami wręcz przesadnie) o swój wygląd”.
No patrzcie państwo! Ludzie stosują makijaże, farby, Photoshopa, łażą po klinikach chirurgii plastycznej, płacą krocie, a wystarczy się schludnie ubrać, żeby znikła brzydota, wady i „dziwactwa fizjonomii”. Dalej autor informuje ludzkość, że to nieprawda, iż na księdza idą nieszczęśliwie zakochani, którzy utracili miłość swojego życia. I tu akurat ma rację, ale zaraz niweczy ją stwierdzeniem: „Najczęściej do seminarium wstępują tacy, których żadna dziewczyna nie chciała”. Nie jest jasne, czy sam uważa się za wyjątek w tym względzie. Autor książki orzeka wreszcie, że w seminarium prawa logiki nie obowiązują i zdrowy rozsądek trzeba zostawić za drzwiami. „Moja droga w seminarium była też – w dużej mierze – moją drogą do ateizmu” – wyznaje, wyrażając zarazem pretensje, że został z tegoż seminarium krótko przed święceniami usunięty. Stało się więc tak, jak mu, jeszcze nastolatkowi, jeden ksiądz powiedział: „Wyrzucają czasami. Ot tak, za nic”. No, jego chyba za nic nie wyrzucili. Sam przecież przyznał, że szedł „drogą do ateizmu”, więc się pewnie przełożeni wreszcie zorientowali. I dobrze, bo ksiądz „a-teista” jest do przyjęcia tylko w tym sensie, że nie lubi herbaty. W zwykłym sensie nie jest do przyjęcia. Nie może świadczyć o Jezusie, bo Go nie zna. Gdyby poznał Go osobiście, a nie teoretycznie, ateizm nie byłby dla niego możliwy, niezależnie od tego, co by go spotkało w seminarium czy gdziekolwiek. Relacja z Jezusem jest sprawą kluczową. Bez Niego rzeczywistość widzi się w fałszywym świetle i tak się ją relacjonuje. Wtedy na przykład zwykłe ludzkie wady, jakich ani seminarium, ani sutanna nie niwelują, stają się „sakramentem obłudy”.
Cóż, jeśli ktoś chce o kimś coś złego powiedzieć, zawsze znajdzie powód – nawet gdyby to był ktoś bezgrzeszny, o czym świadczy przypadek Pana Jezusa. „Żarłok i pijak, przyjaciel grzeszników” – tak wyglądał Zbawiciel w oczach faryzeuszy. Relacje te brały się z faktów, bo Jezus rzeczywiście jadł z grzesznikami, ale faryzeusze widzieli to tak, jakby grzeszył z jedzącymi. Nie w Jezusie był więc problem, lecz w tym, co było w sercach oceniających Go. Bo tak to już jest, że sposób relacjonowania więcej mówi o autorze relacji niż o jej przedmiocie.
W każdym pokoleniu ta sytuacja się powtarza. Wciąż „jak cię widzą, tak cię piszą”, a przecież widzą zupełnie różnie. Skutek jest taki, że opisują nie rzeczywistość, lecz własne wady wzroku. Dobrze cię „pisać” mogą tylko wtedy, gdy lepiej widzą Jezusa niż ciebie.