Na kartce formuły ślubów zakonnych, które składał w Kolumbii, ten niezwykły jezuita rodem z Hiszpanii dopisał: Piotr Klawer, sługa Etiopczyków. Tak bowiem wówczas nazywano Murzynów.
Na kartce formuły ślubów zakonnych, które składał w Kolumbii, ten niezwykły jezuita rodem z Hiszpanii dopisał: Piotr Klawer, sługa Etiopczyków. Tak bowiem wówczas nazywano Murzynów. I słowa dotrzymał. Przez 40 lat swojej posługi był wybawieniem dla niewolników i utrapieniem handlarzy, plantatorów oraz urzędników kolonialnych. Wchodził na pokłady statków, które zwoziły ich tysiącami do Kartageny i starał się zorganizować im to, czego nie mieli: wodę, jedzenie, odzież. Stawał z nimi na targu, by domagać się od nabywców niewolników gwarancji ludzkiego ich traktowania. Wizytował następnie miejsca, gdzie trafiali. Zanosił tam materialną pomoc, głosił Dobrą Nowinę, sprawował sakramenty święte. Mówi się, że ochrzcił dziesiątki tysięcy mieszkańców Afryki, zanim pod koniec życia dramatycznie nie podupadł na zdrowiu. I tu rzecz niezwykła – ostatnie 4 lata życia spędził w swojej zakonnej celi zapomniany, zaniedbany, a nawet maltretowany przez byłego niewolnika, któremu zlecono nad nim opiekę. Czy się skarżył? Nie. Traktował to jako drobną zaiste karę za olbrzymie zło niewolnictwa. A poza tym św. Piotr Klawer aż do śmierci w roku 1654 pamiętał, co obiecał Bogu za młodu: będę niewolnikiem niewolników.