W Muzeum Oręża Polskiego zaprezentowano niezwykły artefakt. Odnaleziony w podkołobrzeskiej wsi kamień opowiada o morderstwie z początków XVII wieku.
Wykuta w języku niemieckim inskrypcja głosi: "W 1605 roku, 28 czerwca szlachcic zacny, błogosławiony, Peter Kameke młodszy, właściciel ziemski Strachomina, przez Chrystofa Damitzena właściciela ziemskiego z Pleśnej nędznym i żałosnym sposobem został zakłuty i z życia do śmierci powołany. Niech Bóg będzie łaskawy". Kamień znajdował się na miejscu zbrodni przez prawie cztery wieki. Przemierzający drogę między Rusowem a Strachominem mijali go, ze smutkiem pochylając głowę nad zbrodnią i modląc się za duszę ofiary. Do czasu, aż władze miejscowego PGR nie podjęły decyzji o usunięciu kłującego w oczy poniemiecką spuścizną obelisku. Artefakt zaginął na kolejne pół wieku.
Odkrycie "kamienia mordercy" to zasługa Renaty Łuczak, sołtys Strachomina. Od trzech lat systematycznie przeszukiwała okolice. - Mówiło się różnie - że to byli bracia, że rycerze, ale nie ulegało wątpliwości, że ktoś kogoś tam zamordował i dlatego ustawiono tam kamień. W 1972 r., z polecenia dyrektora miejscowego PGR, kamień został obalony i przeniesiony na drugą stronę drogi. Szukając go, zastanawiałam się tylko, czy nie został już dawno odnaleziony i wykorzystany jako materiał budowlany - opowiada pani Renata.
Dopiero w tym roku trafiła na wystający z ziemi kilkucentymetrowy kawałek. Po deszczu czerwona barwa piaskowca nabrała intensywności. W wydobyciu na powierzchnię płyty pomogli eksploratorzy z działającej przy kołobrzeskim muzeum Grupy Parsęta.
Kamień ze Strachomina to pamiątka po zbrodni i jej zadośćuczynieniu. Tego typu obeliski nazywane są kamieniami pokutymi lub - bardziej prawidłowo - kamieniami pojednania czy pamięci. Zgodnie z prawem, aby uniknąć kata, sprawca zobowiązywał się do wniesienia odszkodowania na rzecz rodziny, która straciła swojego członka, ponadto ponosił np. koszty sądowe, składał ofiarę na Kościół. Kolejnym wymiarem pokuty było wystawienie właśnie krzyża lub kamienia, opatrzonego inskrypcją z uznaniem sprawstwa zbrodni, opisem jej przebiegu i prośbą o modlitwę za duszę zmarłego.
Co wiadomo o zbrodni w Strachominie? Jak notuje XVII-wieczny kołobrzeski kronikarz Cosmus von Simmern, autor "Kroniki Pomorza", wszystko przez alkohol, który skłócił przyjaciół Damitza i Kameke. Wracając z chrzcin w Rusowie, panowie poróżnili się na tyle, że do szło do walki. Młody Peter Kameke poniósł śmierć, pozostawiając pogrążoną w żałobie żonę i małe dziecko. Opowieść kończy się stwierdzeniem, że po jakimś czasie żona zamordowanego poślubiła jednego z przedstawicieli rodu Podewilsów, a w miejscu morderstwa na wieczną pamiątkę postawić kazała kamień z inskrypcją. O zabójcy słuch zaginął. Nie wiedziano, co się z nim stało ani gdzie przebywa.
- Do 1899 r. uważano, że jest to kamień mordercy, czyli obelisk wystawiony przez sprawcę zbrodni. Przyjmowano, że doszło do zawarcia umowy kompozycyjnej. Sprawca zapłacił główszczyznę, zabezpieczając interesy wdowy i dzieci. Umowy takie pozwalały uniknąć zemsty rodowej i załagodzić sytuację. Niemniej w 1913 r. opublikowano inne podanie: sprawca miał uciec, a kamień wystawiła wdowa. Cały problem polega w tym, że nie mamy śladów zawarcia umowy kompozycyjnej, nie wiemy też, jaki charakter ma kamień - opowiada dr Robert Dziemba z MOP.
Jak przyznaje historyk, niewiele tego typu zabytków zachowało się w naszym regionie. Padały ofiarą zawieruch wojennych, komunistycznej repolonizacji Pomorza albo zwyczajnie poddawane były recyklingowi budowlanemu. Tym cenniejsze jest znalezisko ze Strachomina.
Na razie oczyszczona i zabezpieczona płyta pozostanie w Muzeum Oręża Polskiego, gdzie zostanie udostępniona zwiedzającym. O tym, czy bezpiecznie mogłaby wrócić na swoje miejsce sprzed wieków, zdecydują konserwatorzy zabytków. Dla sołtys Strachomina, choć przyznaje, że chętnie chcieliby mieć obelisk u siebie, najważniejsze jest, że zabytek jest w dobrym stanie. - Wszyscy się cieszą, że kawałek historii wypłynął na powierzchnię, że kamień się odnalazł i właściwie jest cały, uszkodzenia są niewielkie. Jesteśmy z niego bardzo dumni. Cieszymy się, że przetrwał, bo to ślad po rodzie, który przez wieki był właścicielem wsi. Będzie teraz o czym opowiadać turystom - dodaje.