Ciekawie wygląda wcześniejszy kontekst dzisiejszego pierwszego czytania. Biblijny autor opisuje historię ostatniego etapu wędrówki z Egiptu do Ziemi Obiecanej.
Naród wybrany rusza spod Synaju, gdzie otrzymał Dekalog, obozuje w Kadesz, rusza dalej i jest na progu oczekiwanego od lat celu. Zdobywa ziemie leżące na wschód od Jordanu, czyli jeszcze nie właściwą Ziemię Obiecaną, ale tereny, które będą jakoś należeć do ziem kontrolowanych potem przez Izrael. I wtedy narracja o charakterze historycznym przechodzi w pouczenie: „A teraz, Izraelu, słuchaj praw i nakazów”. Pouczenie jest kategoryczne, bo prawodawca nie pozostawia marginesu dla ludzkich spekulacji: „Nic nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i nic z tego nie odejmiecie”. Pokusa spekulacji była tam obecna i jest obecna także dzisiaj. Wciąż chcemy interpretować, co Pan Bóg „miał na myśli”. Często zapominamy, że fundamentem ludzkiego prawa jest prawo Boże. Nad nim nie mamy żadnej władzy. Na przykład Boża wola: „Nie kradnij!” znaczy: nie kradnij. Ale przecież ludzie od wieków starali się znajdować okoliczności łagodzące, wyjaśniające, dopełniające, usprawiedliwiające. Inaczej rzecz ma się z prawami ludzkimi. Tu okoliczności czasu i miejsca pozwalają na dywagacje. Ale te muszą być zawsze poddawane optyce prawa Boskiego. Gdy tego zabraknie, stajemy wobec sytuacji, jaką opisuje dzisiejsza Ewangelia, gdy istotniejsze od ducha Bożego prawa stają się ludzkie przepisy. Faryzeuszy i uczonych w Piśmie bardziej od istoty prawa Bożego interesowało to, czy uczniowie Pana Jezusa przed posiłkiem „obmywają ręce, rozluźniając pięść”. Wierność Bożemu prawu w nauczaniu Księgi Powtórzonego Prawa zapewni mądrość narodowi wybranemu i umiejętność, czyli praktykę życia codziennego, która spotka się z uznaniem ludzi stojących daleko od Pana Boga. Dziś prawa ludzkie stawiamy wyżej niż prawo Boże. Co więcej, ono zdaje się nas niewiele obchodzić. A przecież to prawo, stojące u fundamentu wszelkich praw, doskonale strzeże tego, co dziś tak bardzo podkreślamy: prawa człowieka. •