Prymas Wyszyński jest bez wątpienia postacią pomnikową. Ten pomnik miał jednak zdrowy dystans do siebie i duże poczucie humoru.
Oczywiście, rzadko w sytuacjach oficjalnych, tym bardziej, że ówczesne władze tylko czekały na najmniejsze choćby potknięcie czy nieodpowiednie słowo, które można by do zdyskredytowania prymasa wykorzystać. W sytuacjach prywatnych jednak – jak zgodnie podkreślają jego współpracownicy – kard. Wyszyński był człowiekiem bezpośrednim i bezpretensjonalnym. Lubił mówić gwarą, opowiadał dowcipy i pilnował, by nikt od stołu nie wstawał głodny.
Chociaż już jako ministrant powtarzał „chyba będę księdzem” nie stronił od psot i zabaw. Ciągnął dziewczyny za włosy i by oddalić groźbę klasówki wylewał z chłopakami atrament z kałamarza. Od matematyki wolał zabawy z siostrami. W czasie jednej z nich tak się na dziewczynki zdenerwował, że rozpruł ich szmaciane lalki i wrzucił je do pieca. Gdy ojciec zabierał się do wymierzenia kary, Stefan schował się za pianino. Stamtąd nasłuchiwał, jak siostry, już udobruchane, proszą ojca, by kary zaniechał. „On się poprawi, nawróci” – zapewniały. „Jak widzicie, nawróciłem się” – żartował później prymas w jednym z kazań.
Kard. Wyszyński nie pozwalał, by przy stole rozmawiano o sprawach służbowych, zwłaszcza przykrych. Lubił za to słuchać zabawnych historii i opowiadać dowcipy. Lubił też mówić gwarą i robił to doskonale. Nie zaczynał jeść dopóki wszyscy nie mieli pełnych talerzy. Nad wykwintne dania przedkładał chłopskie ziemniaki z zsiadłym mlekiem, kaszę gryczaną i placki ziemniaczane. „No co tam bracie, dlaczego nie jesz?” – pytał, gdy ktoś zbyt powściągliwie operował widelcem i nożem.
Wszelkie próby narzekania i marudzenia w jego obecności tłumił w zarodku. „Tobie nie wolno się skarżyć, przecież jesteś siostrą prymasa Polski” – powtarzał siostrze Janinie. W krótkich dniach letniego wypoczynku, który spędzał najchętniej na łonie natury, sędziował mecze siatkówki, przykazując żartobliwie, by drużyna Karola Wojtyły koniecznie wygrywała. Zimą zapraszał studentów na pączki i sam nimi częstował nadziewając je na widelec. „Jedz bracie, żebyś nie wyszedł głodny od prymasa” – zachęcał.
Po południu prymas zwykle jeździł na wizytacje do parafii. I tam nie brakowało zabawnych sytuacji. Kiedyś oddelegowany do uroczystych powitań parafianin zwrócił się do kardynała tytułując go: „Najprzewielebniejsza Ewidencjo”. W innym miejscu, gdy zbliżał się do drzwi kościoła, został przywitany przez przejętego przedstawiciela parafii, który mnąc w rękach czapkę zaczął: „Kochany księże prymasie, Ojcze nasz, który jesteś w niebie”. Po czym szybko dodał: „Oj, psia mać, w pacierz zaszedłem” i rzuciwszy czapkę uciekł.
Innym razem starosta odradzał wizytacje mówiąc: „Księże biskupie, niech ksiądz nie jedzie do tej wsi, bo ja nie ręczę za księdza bezpieczeństwo”. Niezrażony prymas odpowiedział: „Nie martw się, bracie. Pojedź ze mną, a ja ręczę za twoje bezpieczeństwo”. Kiedy indziej prymas gościł w Łomży, gdzie kończył gimnazjum. Po spotkaniu z biskupem odwiedził miejscowy klasztor benedyktynek. Pod koniec rozmowy zapytał: „A tu do was nadal przychodzą chłopcy na jabłka? – Oj, przychodzą eminencjo, przychodzą. – I dużo robią szkody? – Jeszcze ile. – To źle, bardzo źle. Ale nie gniewajcie się na nich zanadto, może i z nich kiedyś wyrosną prymasi”.
O poczuciu humoru kard. Wyszyńskiego świadczy też list do o. Stefana Duszy, długoletniego dyrektora wydawnictwa „Pallottinum”, w którym tak się uprzejmie do adresata zwracał: „Droga moja Duszo (…) czy moja Dusza na przyjazd Duszy naszej duszy – Ojca Świętego wyda zbiór przemówień «O Papieżu polskim z Krakowa»? Moja skromna dusza, by Cię uściskała z radości, ażeby Ci Dusza oczami wyszła, gdyby się to stało. Byłoby to nawet bardzo pożyteczne. – A więc, Duszo mojej duszy zrób, co możesz – bo żal duszę ściska na samą myśl, że mogłoby to nie nadążyć”.