"Pielęgniarka, która w lipcu 1942 roku dała mu śmiertelny zastrzyk, oświadczyła po latach, że pozostała żywa w jej pamięci twarz tego kapłana."
"Pielęgniarka, która w lipcu 1942 roku dała mu śmiertelny zastrzyk, oświadczyła po latach, że pozostała żywa w jej pamięci twarz tego kapłana. Dlaczego właśnie jego? Bo w czasie, gdy ona wstrzykiwała mu truciznę, on patrzył na nią i jej współczuł". Takie słowa przytoczył w czasie beatyfikacji tego człowieka św. Jan Paweł II. I to one przekonują, że Tytus Brandsma, holenderski karmelita i kapłan, nauczyciel akademicki i dziennikarz, to postać niezwykła. Wybrać współczucie zamiast słusznego gniewu. Odrzucić pokusę nienawiści w obliczu swojego własnego cierpienia. Nie dzielić ludzi na dobrych i złych, zachowując czytelny osąd moralny ich czynów. Służyć prawdzie, a jednocześnie być blisko każdego człowieka i jego dramatu. Bo dramatem jest nie tylko bycie ofiarą, ale i narzędziem każdego nieludzkiego systemu. Dlatego dzisiejszy patron przez całe swoje dorosłe życie otwarcie zmagał się z nazizmem, a jednocześnie nie odczłowieczał swoich wrogów. I to owo czytelne chrześcijańskie współczucie, a nie jego racje, zmieniały ludzi, o czym napomknął już tutaj papież-Polak. Tak, Tytus Brandsma jest nie tylko błogosławionym kapłanem i zakonnikiem, ale też najlepszym patronem dziennikarzy. Nie tylko zresztą katolickich.