Jest odnowa. Nitki nowości są i w nurtach charyzmatycznych, i u tradycjonalistów. Czekamy na bardzo szalony głos papieża, soboru – mówi historyk średniowiecza o. prof. Tomasz Gałuszka, dominikanin.
Rozumiem, że sukces i rozkwit christianitas w XIII w. zawdzięczamy temu, że ruchy gorliwych nie zostały przez Kościół zwalczone, lecz wchłonięte. Rodzą się dwa pytania: 1. w jaki sposób to nastąpiło? 2. wprawdzie recepty średniowieczne nie nadają się dziś do zastosowania wprost, ale może tkwią w nich zasady ponadczasowe, które da się zaaplikować współcześnie?
Na pewno w XIII w. jest jedna rzecz podstawowa, uderzająca: ogromne zaangażowanie papiestwa, najbliższych współpracowników papieża. Tak było i w przypadku Dominika, i Franciszka - to byli ludzie, którzy bezpośrednio współpracowali albo z kolegium kardynałów, albo bezpośrednio z papieżem – czy to był Innocenty III (bliski przyjaciel i Dominika, i Franciszka), czy to był Honoriusz III, który sam był papieżem charyzmatycznym. Można go porównać do papieża Franciszka. To papieże, którzy myślą bardziej duchem niż literą, nie odrzucając litery. To najbardziej uderzająca rzecz w XIII w. – bezpośrednia współpraca zakonników-pasjonatów z papieżem.
Z tym, że pasje Franciszka i Dominika różniły się. Jeden i drugi zajmował się ludźmi ubogimi i wykluczonymi. Ale Franciszek zajmował się ubogimi i wykluczonymi pod względem materialnym lub medycznym (ich symbolem jest trędowaty, którego objął Franciszek), a Dominik zajmował się ubogimi i wykluczonymi pod względem intelektualnym (ponieważ myślą inaczej, radykalnie interpretują słowa i wpadają w błędne interpretacje). Te dwa elementy się uzupełniają. Natomiast papież – na tym polega geniusz Innocentego III i Honoriusza III – błogosławi ludzi odczytujących w sobie oba te charyzmaty i wysyła ich, by realizowali je w imieniu Kościoła, w ścisłym połączeniu z Kościołem.
Dla mnie rola papiestwa jest tutaj kluczowa: charyzmatyczni papieże i charyzmatyczni założyciele zakonów stworzyli sukces XIII w.
Trzeba się modlić, by był papież i kardynałowie, którzy są bardzo blisko charyzmatycznych postaci, a charyzmatyczne postaci weryfikowały w Rzymie swój każdy, nawet najmniejszy krok. Bez tego..., cóż.., mieliśmy w XIII w. pięknego charyzmatyka Waldo, zwanego potem Piotrem Waldo, założyciela waldensów. Był jak św. Franciszek. Tylko jedna rzecz go różniła: kwestia relacji z Watykanem, z urzędem. I wszystko się rozsypało, skończyło się gigantyczną tragedią, żalami, krzywdami i trudno to nawet rozwikłać, powiedzieć, kto był przestępcą, a kto ofiarą. Wszyscy byli jakoś umoczeni.
Gdy w XIV w. zaczynają się rozluźniać więzy między papiestwem a zakonami – mówię zwłaszcza o jawnym konflikcie papieża Jana XXII z franciszkanami – to są lata 20-30. XIV w. – dochodzi do gigantycznej tragedii, która o mały włos doprowadziłaby do reformacji już w XIV w., a na pewno doprowadziła papiestwo do dekadencji. To było jak konflikt ojca z synami, utrata wzajemnej relacji. XIII w. pokazuje, że Kościół jest jak rodzina. Jest to rodzina z problemami, czasem nawet patologicznymi jednostkami. Ale to jest – cholercia jasna – ciągle rodzina! I oni patrzą na siebie jak na rodzinę. W XIV w. był więcej niż bunt w rodzinie – to była wręcz rebelia. Franciszkanie w latach 20. mówili wprost, że papież jest heretykiem, największym szkodnikiem... To były pierwsze takie głosy, które potem stały się normalną melodią w wieku XVI i wiekach następnych.
Okres, o którym Ojciec mówi, to także czasu kilku soborów.
To kolejny kluczowy element. Jeśli zachwycamy się XIII wiekiem, zachwycamy się św. Tomaszem z Akwinu, to trzeba pamiętać, że to są owoce soborów. W XII w. mieliśmy trzy sobory, w XIII w. – kolejne trzy, nie licząc mnóstwa synodów. Była chęć otwarcia i głęboka wiara w działanie Ducha Świętego w wielkich zgromadzeniach. Jeśli ktoś jest miłośnikiem Tradycji, a jednocześnie jest zamknięty na nurty soborowe, synodalne czy wręcz nie wierzy w działanie Ducha Świętego w urzędzie, to jest mu bliżej do średniowiecznych heretyków, którzy – mimo że radykalnie akcentowali jakiś element – to jednocześnie kryła się za tym niewiara w działanie Ducha Świętego.
Widzę tu pewne pokrewieństwo z metodą, którą zaproponował papież Franciszek zupełnie niedawno: synod jako dynamiczny proces, toczący się najpierw na poziomie lokalnym, potem kontynentalnym i globalnym.
Jako osoba, która "siedzi" w średniowieczu, widzę, że XIII w. będzie nazywany epoką Ducha Świętego. Jego znakami są: światło, powietrze, przestrzeń, pokój i... taki ogromny oddech, jakaś wolność. Jest to bardzo mocne. To się przekłada na umiłowanie kwestii duchowych, intelektualnych.
Jeżeli chcemy czegoś nauczyć się od ludzi XIII w., to może to być wiara granicząca z pewnością, że Duch Święty działa.
Ja osobiście bardzo czekam na sobór. Bardzo się modlę o sobór, bo po prostu głęboko wierzę w działanie Ducha Świętego, obserwując, że coraz większa liczba ludzi wokoło ma bardzo żywe doświadczenie Boga. Dzieje się. Jest odnowa. Czekamy na bardzo szalony głos papieża, soboru. Jeśli on się pojawi, to – jestem przekonany – pojawia się ludzie i pojawią się żywe wspólnoty. Nitki nowości są i w nurtach charyzmatycznych, i u tradycjonalistów, którzy mają głębokie pragnienie sacrum i mysterium.