Zapewne już to państwo widzieli. Kto wie, może nawet stało się to i państwa udziałem.
Zapewne już to państwo widzieli. Kto wie, może nawet stało się to i państwa udziałem. Oto jesteście na Mszy świętej w kościele, a do ambony podchodzi kapłan, by wygłosić kazanie. Gdy jednak tylko zacznie mówić, nagle dzieje się coś dziwnego – oczy wiernych tracą blask. Są oczywiście nadal obecni w kościele ciałem, ale myślami wyemigrowali już daleko poza mury parafialnej świątyni. Zanim ktokolwiek zaprzeczy, że tak sprawy często się mają, dodam, że praktyka ta jest stara jak świat i była również udziałem dzisiejszego patrona, Bernardino Realino, szlachcica z Capri, medyka i prawnika z wykształcenia, burmistrza aż dwóch włoskich miast. Różnica między nami i nim jest tylko taka, że on pewnego razu przyszedł jak zwykle na Eucharystię, jak zwykle zajął należne mu z urzędu miejsce, jak zwykle przysłuchiwał się łacińskiej liturgii i nie jak zwykle poczuł się rażony gromem w trakcie kazania. Każde słowo jezuickiego kaznodziei trafiało bowiem prosto w jego serce i zostawiało ślad tak trwały, że po Mszy św. Bernardino Realino pobiegł do zakrystii znaleźć owego kapłana i poprosić go o łaskę spowiedzi. Kilka miesięcy później skruszony penitent po odbyciu stosownych rekolekcji wstępuje do jezuitów. Jest rok 1564, a 34-letni wówczas Bernardino Realino rozpoczyna swoją drogę do świętości, którą zainicjowała niedzielna homilia, czego sobie i wam życzę.