Dla człowieka wierzącego nie ma zjawiska zwanego przypadkiem. Przypadek to imię Ducha Świętego, a zbieg okoliczności to jego nazwisko.
Dla człowieka wierzącego nie ma zjawiska zwanego przypadkiem. Przypadek to imię Ducha Świętego, a zbieg okoliczności to jego nazwisko. I dokładnie ilustruje to historia dzisiejszego patrona. Askaniusz Caracciolo, urodził się w połowie XVI wieku w królestwie neapolitańskim. Wychowany na wskroś po chrześcijańsku i do tego bogaty z domu poważnie zastanawiał się nad tym, co zrobić ze swoim życiem. I wtedy przytrafiła mu się choroba, która doprowadziła go na kraj śmierci, błyskawicznie uświadamiając, jak mało znaczą jego wszystkie plany. To wtedy postanowił swoje życie oddać Bogu, jeśli tylko wróci do zdrowia. Wrócił i został kapłanem, chcąc służyć ludziom na drogach ich życia, nawet gdyby ta droga wiodła jedynie z więzienia na szafot. Tak oto trafił do bractwa kapłańskiego, które poświęcało się opiece nad skazańcami i galernikami. I jeżeli myślicie państwo, że na tym 'przypadkowe' działanie Ducha Świętego w życiu ks. Askaniusza Caracciolo się skończyło, to koniecznie musimy przejść do listu. Listu, który trafił w ręce naszego dzisiejszego patrona, choć powinien zostać dostarczony nie do niego, a do innego Caracciolo, który na imię miał Fabrycjusz. Tak czy inaczej Askaniusz go otworzył i przeczytał, że pewien genueńczyk, ks. Jan Augustyn Adorno, proponuje adresatowi owej epistoły utworzenie organizacji kapłanów, którzy by łączyli życie kontemplacyjne z pracą apostolską. Bohater naszej historii uznał ten list za znak z nieba, odnalazł właściwego adresata i wraz z nim, oraz z Janem Adorno, udali się do kamedulskiego eremu dla obmyślenia nowej wspólnoty. Otrzymała ona nazwę Kanoników Regularnych Mniejszych i została w roku 1588 zaaprobowana przez papieża, by opiekować się biednymi, chorymi i więźniami. Rok później składając śluby czystości, ubóstwa, posłuszeństwa i wyrzeczenia wszelkich godności kościelnych, Askaniusz przyjął imię Franciszek, pod którym był już znany do końca życia. Znany był jednak nie z tego, że był współzałożycielem nowej wspólnoty, czy przez krótki czas jej generałem. W pamięci ludzi zapisał się przede wszystkim jako kapłan, który szerzył gorliwie nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu, zwłaszcza uroczyste Jego wystawienia. Szerzył zresztą to, do czego sam był bezwzględnie przekonany – że wszelka mądrość i pocieszenie ma swoje źródło w niezwykłej więzi, jaka tworzy się w czasie adoracji między Bogiem a człowiekiem. Dlatego też na większości obrazów przedstawiany bywa z monstrancją, od której bije niezwykły blask. Wpatrzony w to światło i nim otulony, św. Franciszek Caracciolo odszedł do nieba 4 czerwca 1608 roku i stamtąd nieustannie wskazuje na tę drogę, która jest w naszym zasięgu nie tylko z okazji Bożego Ciała.